piątek, 31 sierpnia 2012

Do zielonego Beskidu

Wincenty Pol

Beskidzie graniczny! Beskidzie zielony!
Od Boga pomiędzy narody rzucony!
Coś źródła podzielił na morza, na dwoje,
O, powiedz mi, powiedz! czy jeszcze twe zdroje
Tak żywo jak dawniej i grają, i pienią?
Czy łąki się twoje jak dawniej zielenią?
Czy szumią twe lasy, jak dawniej, wesoło?
Czy trzmielą tak smukło twe świerki wokoło?
Czy sklepią się jeszcze twe buki jak wprzódy?
A jawor czy chyli się jeszcze do wody?

Beskidzie zielony! W trzy rzędy sadzony!

Beskidzie graniczny! Beskidzie kochany!
I chłodem jelenim, i mgłami owiany...
Gdzież czasy są owe, gdym konno tam hasał,
Gdym serce i oczy po tobie ja pasał?
To wąsik się ledwie na twarzy mi pisał
I świat mną jak świerkiem wyniosłym kołysał...
A dzisiaj spoglądam, Beskidzie, w twe strony
Żałośnie - jak jawor nad wodą schylony...

Do Tatr

Wincenty Pol

Odwiecznych Tatrów strażnice Piastowe!
Z dawnaście znane, a wiecznieście nowe!
Choć myśl i oko przy was się upaja,
Myśl i źrenica wiecznie tutaj gością...
Z wami przenigdy myśl się nie oswaja,
Tak nie oswoi się nigdy z wiecznością.
Bo nie wziąć myślą, co oko zakreśli,
Ani wziąć okiem, co ogarną myśli,
Ani was ująć, ni duchem wyświecić,
Ni w was się wcielić, ni nad was wylecić.
Tu hardość ducha mierzy się z naturą,
I rozegrana - bo nikomu górą...
I gdyby nie lud, co dumne te czoła
I te przepaści oplątał ścieżkami,
I prostym zmysłem zaludnił dokoła
Ten świat w obłokach swoimi gadkami...
Gdyby nie powieść, co swymi uśmiechy
Rozjaśnia wasze ponure milczenie -
Widok ogromu byłby bez pociechy,
Bo duch pojmuje tylko ducha tchnienie...
A wy strażnice śniegami świecące,
Stoicie wiecznie, niemo i surowo,
I dla tych ludzkich pokoleń milczące,
Odkąd w was boże skamieniało słowo!
Pol Wincenty, pseud. Janusz i in., ur. 20 IV 1807, Lublin, zm. 2 XII 1872, Kraków, poeta, geograf, etnograf

czwartek, 30 sierpnia 2012

Mój Adamito - widzisz, jak to trudne

Juliusz Słowacki

Mój Adamito - widzisz, jak to trudne
Uprawiać cnoty pustynie odludne,
Jaki pot wielki z człowieka się leje,
Gdy o ideał stoi lub ideje.
Dawniej ci ręce jezuitów plotły
Wianeczki i te śpiącemu wkładali,
Leciałeś jako komeciane miotły,
Sił nie zużywszy - byłeś coraz daléj.
Dawniej... ploteczka szła na kształt zegarka
I ciągle twemi wiewała sztandary
Lepsza niż sonet plotka soneciarka,
Pełniejsza miodu - niż obce puchary.
Medale rosły w olbrzymie posągi,
Kurwy odeskie zmieniały [w] grafinie,
Nie tak to widzisz, Adamitku, nynie,
Nie tak to nynie - jak to było ongi.
Dziś jezuityzm jak wąż ciebie łamie,
Sam go wskrzesiłeś... widzisz, mój Adamie!

Śmierć, co trzyńąście lat stała kołomnie

Juliusz Słowacki

Śmierć, co trzynaście lat stała koło mnie,
Poszła i wbiegła do carskiej komnaty,
Car ją jak wariat przyjął - nieprzytomnie -
I oddał ducha przy strzale harmaty,
Który gromowi bożemu podobny,
Poszedł na Mosśkwę jako dzwon żałobny.
Moskwa w powietrze blade zasłuchana,
W czepcach złocistych jak matuszka stara,
Słysząc to rzekła: „Albo śmiech szatana,
Albo też pękło czarne se01rce cara”.
I cała wyszła na zielone błonia
Czekać na jezdca pierwszego i konia.
Pierwszy koń leciał, a był jako smoła,
I cały czarny jeździec na nim siedział,
Przez lud przeleciał i wpadł do kościoła,
Przez lud przeleciał - słowa nie powiedział;
A kiedy kościół odemknięto z trwogą,
W tej ciemnej Ławrze nie było nikogo.
Drugi przeleciał - lecz resztkami włosa
I chustą krwawą się krył przed narodem,
Jak człowiek, który nie ma ust i nosa
I twarz ma całą zgniłą jednym wrzodem.
Ten, jako zwykle car czynić przywyknął,
Wbiegł w zamek - usiadł na tronie i zniknął.
Trzeci przeleciał - ale był z daleka
Widny ludowi... że był jak ruina,
Która ma okna tam, gdzie u człowieka
Serce się mieści i szyja się wcina...
Ten nie doleciał, bo nań wpadły kruki
I rozerwały przed ludem na sztuki.
Wtenczas lud krzyknął: „To nasze trzy cary,
Które w człowieku teraz jednym były;
Najpierwszy: to duch i proch, i car wiary,
A drugi to proch i duch, i car siły;
A trzeci - od tych rozerwany ptaków,
To car-kat... który był królem Polaków”.
Słowacki Juliusz, ur. 4 IX 1809, Krzemieniec, zm. 3 IV 1849, Paryż, poeta, dramaturg

środa, 29 sierpnia 2012

Moje strony

Teofil Lenartowicz

Pola, gdzie żniwa w plony obfite
Stajami świecą, jak dojrzy okiem,
I łąki, wonnym kwieciem pokryte,
Wody, szumiące jasnym potokiem,
Słońce, co złotem gaje powleka,
Pełne uroku jak przyjaźń człeka:
Tam zeszedł błogo życia początek,
Tam jest mój luby rodzinny kątek.

Pod skrzydłem dębu, topoli piórem
Gromada ptasząt zaśpiewa chórem,
A w którą stronę wiater powiewa,
Słodka melodia w ucho się wlewa.
Pod drzewem domek dziada, pradziadka,
Tam mnie na ręku nosiła matka;
Wszystko się sercu tak mile śmiało,
Wszystko, com kochał, tam się zostało.

Cieniste wierzby rosną nad strugiem,
Dźwięczny skowronek buja nad smugiem
I nad mogiły krzyżackie lata
Śpiewać mieszkańcom dawnego świata;
A krzyż przy drodze, ten stróż poległych,
Znak przyszłej w życiu zmiany szczęśliwej,
Słucha skowronka pieśni rzewliwej
O czasach dawnych, szybko ubiegłych.

Pomnę, wieczorem, z czeladzią razem,
Śląc w niebo modły za szczęście dzieci,
Ojciec przed świętym klękał obrazem.
Dziś przy kościółku leży pod głazem,
Cichy jak miesiąc, co mu tam świeci,
Zimny jak wicher, gdy na grób leci.

Co chwila nowy obraz się sunie,
Co chwila nowe wspomnienie bieży;
Wnet deszcz rzęsisty z oka wylunie,
Piorun przez usta słowem uderzy.

Lecz po co skargi, wspomnienia moje,
Przy was myśl smutna niech ma pogodę,
Płyńcie mi, dawnych pamiątek zdroje,
Z wami, wesołe, taniec zawiodę.

Jeszcze mazura usłyszę w dali,
Kiedy go szczera dziatwa wywija,
Ujrzę, jak para parę omija,
Jak się w ich licach krew żywo pali.

Hej mi, dziewczyno hoża, urodna,
Z twarzą rumianą, kwiatkiem we włosach,
Gdy masz sierp jutro rzucić po kłosach,
Dzisiaj na tany pospiesz, swobodna!

Ale dziewczyna z dala ucieka
I czegoś płacze - na coś narzeka.
Jutro ją znajdziesz, jak blask poranny,
U stóp ołtarza Najświętszej Panny,
A za kochanka, co gdzieś tam żyje,
Wianek ofiarny Bogu uwije.

Dalej, wspomnienia moje rodzinne,
Dalej, piosenki ciche, niewinne,
Grajcie mi jeszcze przeszłość kochaną,
W kwiatki rozkoszy świetnie przybraną.
Lenartowicz Teofil, ur. 27 II 1822, Warszawa, zm. 3 II 1893, Florencja, poeta i rzeźbiarz

wtorek, 28 sierpnia 2012

O zmierzchu

Bolesław Leśmian

Słońce zgasło. O, jakże zwinne są i młode
Zmierzchy czerwca, nim w północ głuchą się przesilą!
Po wargach twoich dłonią, kształt czującą, wiodę,
Jak po koralach, morzu wydartych przed chwilą...

Spleć stopy, przymknij oczy - i nazwij to cudem,
Żeśmy razem, dalecy od dziennego znoju!
Jakże łatwo zwiać szczęście, z takim oto trudem
Rozniecone w ciemnościach twojego pokoju!

Łatwiej, niż rozpleść złotą warkocza zawiłość,
Niepojętą dla zmierzchów, co zgadnąć nie mogą,
Czemu te słowa: cisza i wieczór i miłość -
Napełniają mi serce zabobonną trwogą?...

Czemu ciebie. poległą snem na mej rozpaczy,
Pieszczę tak. jakby w szczęścia przepychu dostatnim
Każdy mój pocałunek miał być już - ostatnim...
Słońce zgasło... O, błagam, nie całuj inaczej !...

Zmory wiosenne

Bolesław Leśmian

Biegnie dziewczyna lasem. Zieleni się jej czas...
Oto jej włos rozwiany, a oto - szum i las!

Od mrowisk słońce dymi we złotych kurzach - mgłach.
A piersi jej rozpiera majowy, cudny strach!

Śnił się jej dzisiaj w nocy wilkołak w głębi kniej,
I dwaj rycerze zbrojni i aniołowie trzej !

Śnił się jej śpiew i pląsy i wszelki ptak i zwierz!
I miecz i krew i ogień! Sen zbiegła wzdłuż i wszerz!...

A teraz biegnie w jawę, przez las na lasu skraj -
A za nią - Maj drapieżny! Spójrz tylko - tygrys-maj !...

Dziewczyna płonie gniewem... zaciska białą pięść...
A wkoło pachną kwiaty... Szczęść, Boże, kwiatom szczęść!

A wkoło pachną kwiaty, słońcem się dławi zdrój !
Purpura - zieleń - złoto ! Rozkwitów szał i bój !

Grzmi wiosna! Tętnią żary! Krwawią się gardła róż!
O, szczęście, szczęście, szczęście! Dziś albo nigdy już!...

Dziewczyno, hej, dziewczyno! Zieleni się nam czas!...
Kochałem nieraz - ongi - i dzisiaj jeszcze raz...

Dziewczyno, byłem z tobą w snu jarach, w głębi kniej -
Jam - dwaj rycerze zbrojni i aniołowie trzej !...

Jam - śpiew i pląs zawrotny! Jam wszelki ptak i zwierz!
Ja - miecz i krew i ogień! Sen zbiegłem wzdłuż i wszerz...

Sen zbiegłem, goniąc ciebie, twój wierny tygrys-maj!...
Ja jestem las ten cały - las cały aż po skraj !
Leśmian Bolesław, nazwisko pierwotne Lesman, ur. 22 I 1877 (podawane są także inne daty), Warszawa, zm. 5 XI 1937, poeta

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

nie mam dawnej czułości dla mojego ciała

Poświatowska Halina

nie mam dawnej czułości dla mojego ciała
jednak je toleruję jak pociągowe zwierzę
które jest pożyteczne chociaż wymaga wielu starań
dostarcza bólu i radości i bólu i radości
czasem zastyga z rozkoszy
a czasem jest schronieniem dla snu

znam jego korytarze kręte
wiem którędy przychodzi zmęczenie
jakie ścięgna napina śmiech
i pamiętam jedyny smak łez tak podobny
do smaku krwi

moje myśli - stado trwożnych ptaków
karmią się na zagonie mego ciała
nie mam dla niego dawnej czułości
ale czuję ostrzej niż przedtem
że sięgam nie dalej niż moje wyciągnięte ręce
i nie wyżej niż mogą mnie unieść wspięte palce u nóg

Egzotyczne kwiaty

Adam Asnyk

Pod zwrotnikami rosną w lasach kwiaty,
Co przybierają wzory fantastyczne -
Strój ich niezwykły, wdzięczny i bogaty,
Cudowne barwy, wonie narkotyczne:
I nęcą zmysły ich korony świetne
I te zapachy z pozoru szlachetne.

Każdy z nich postać rzadkiego motyla
Lub przepych kształtów nieznanych roztoczy,
Z szczeliny drzewa w błękit się wychyla,
Wprawiając w zachwyt podróżnika oczy,
A jednak one soki swoje biorą
Z zgnilizny, w drzewach ukrytej pod korą.

Są i uczucia, szlachetne z pozorów,
Rozpromienione całą blasków tęczą,
Nadziemskiej miary, cudownych kolorów,
Jakby anioły, co w błękitach klęczą
I rozsiewają idealne wonie,
W których wędrowiec sercem swoim tonie.

A jednak, chociaż taki czar roznoszą,
Chociaż cel w sobie przedstawiają wzniosły
I nęcą ludzi nieznaną rozkoszą,
One na drzewie zbutwiałym wyrosły;
Z głębi tajnego powstały zepsucia -
Te fantastycznie błyszczące uczucia.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Bławatek

Adam Asnyk

Jaki to chłopiec niedobry
Tak mnie wciąż zbywa niegrzecznie!
Muszę się gniewać na niego,
Gniewać koniecznie.

Niedawno wyrwał mi z ręki
Zerwany w polu bławatek,
I przypiął sobie do piersi
Skradziony kwiatek.

I jeszcze żartował ze mnie,
Gdym się żaliła na psotę,
Bo mówił, że ma coś więcej
Ukraść ochotę.

Że oczy moje piękniejsze
Niźli ten kwiatek niebieski,
Że chce pić rosę z bławatków,
A z oczu łezki.

I mówił dalej niegrzeczny,
Że mnie rodzicom ukradnie,
Tak straszyć kogo, doprawdy
Że to nieładnie.

Chciałabym gniewać się bardzo!
Nie widzieć więcej... ach! trudno,
Wiem, że mnie samej bez niego
Byłoby nudno

Ale go muszę ukarać,
Podstpu na to użyję:
Będę umyślnie płakała -
Niech łezki pije!

Sen

Szymon Kobecki
Tytuł oryginału: TIUŠ

W spokojnym śnie widziałem cię,
Wesoło patrzyłaś mi w oczy.
Tak bym chciał, nie budząc się,
Widzieć to aż po grób.

Trzymałem cię w ramionach,
Ach, jakiż byłem szczęśliwy.
„Kocham cię” – powiedziałaś mi,
„Kocham, kocham” – odpowiedziałem.

Uciekło wszystko, znikło szybko,
Uciekło Ten czas był taki krótki.
Uciekło Zostały mi z tamtych dni
Uciekło Tylko łez pełne oczy.

Lecz jestem pełen nadziei,
Że ty ode mnie już nie odejdziesz
I wierzę, że będę szczęśliwy,
Zaświeci nam jasne słoneczko.

Wszystko dla ciebie

Szymon Kobecki
Tytuł oryginalny: SIENIŃ ÜČIUŃ BARY

Do ciebie mówię te słowa
I ku tobie zwracam wzrok.
Dla ciebie świeci słońce
I oczy ronią łzy.

Dla ciebie piszę wiersz,
Dla ciebie świeci księżyc
I gwiazdy błyszczą,
Rozsypane na niebie.

Dla ciebie szumi woda,
Dla ciebie śpiewa ptaszę,
W ogrodzie rosną drzewa,
I słodko pachną kwiaty.

Dla ciebie wieje wietrzyk,
Miód zbiera pszczółka.
Dla ciebie jaśnieje jutrzenka,
W żyłach się burzy krew.

Dla ciebie zaczyna się dzień,
Dla ciebie słońce zachodzi,
Dla ciebie – wszystko, co na ziemi ,
Dla ciebie – wszystko, co na niebie! 
Szymon Kobecki, ros. Siemion, karaim. Sima, lit. Simonas, ur. 1865 w Trokach, zm. 1933 na Naddnieprzańskiej Ukrainie – polski poeta i dramaturg karaimskiego pochodzenia.

sobota, 25 sierpnia 2012

Nad mogiłą

Bahdanowicz Maksim
Tytuł oryginału: Над магілай

Koło traktu w szczerym polu
   Mogiła leży;
Kręci wirem zawierucha,
   Szaleje, szumi.
Na mogile tej samotnej
   Kalina rośnie;
Wiatr ją z wszystkich stron owiewa,
   Tam mietlica gdzie
I w około tej mogiły
   Śpiewa-zawodzi
O tym, który w szczerym polu
   Pochowany śpi...

Chciałbym Cię spotkać na ulicy

Bahdanowicz Maksim
tytuł oryginalny: Я хацеў бы спаткацца з Вамі на вуліцы

Chciałbym Cię spotkać na ulicy
W cichą szafirową noc
I powiedzieć:
"Widzisz te duże gwiazdy,
Jasne gwiazdy Herkulesa?
To do nich leci nasze Słońce,
A za Słońcem podąża Ziemia.
Kim jesteśmy?
Tylko podróżnymi, — wędrowcami pośród niebios.
Po cóż na Ziemi
Swary i zwady, ból i gorycz,
Kiedy wszyscy razem lecimy
Ku gwiazdom?"
Bahdanowicz Maksim, ur. 9 VII 1891, Mińsk, zm. 25 V 1917, Jałta, poeta białoruski

piątek, 24 sierpnia 2012

elegia uśpienia

Józef Czechowicz

godziny gorzkie bez godów
czarny druk na pożółkłych stronicach
jakby ze stromych schodów
spływała w mroku żywica

zwija się zaułek zawiły
zagubiony we własnych załomach
tętnią mu rynsztoków żyły
rytmami dwoma

niebo sine niebo szare
domy szare domy sine
beznamiętnym obszarem
to niebo to miasto rodzinne

tylko myśli się miłość żywa
w myśli na bruku się klęka
naprawdę złotą niwą
faluje tylko piosenka

sen życic ujął
osłoda sen ciężki a nicważki
piękne zjawy sennie kołują
w krwawych ciemnościach czaszki

dni malowane zmierzchem
śniąc także jak zły list potargam

wtedy
kwiaty na gwiazdach wierzchem
rajskie ptaki obsiadają parkan
rzoką świateł ścieka śnieg zbrudzony
tęcz jest tyle tęcze lecą ulica
jedna niesie konew
z żywicą

z żywicą
znów po ogniowych ogrodach
znowu ciemne korony
i w takt ociężałych kroków
spływa po czarnych schodach
żywica i miasto mroku 

dzisiaj verdun

Józef Czechowicz

samochody planety świecące deszcz stał ukosem
przechodnie w melonikach melonik czarny owoc
cienie rzeczy ulica czarniejszym mruczały głosem
tylko tramwaj uparciuch błyskał na drucie różowo

nad jezdnią latarnie wisiały mleczne obłoki
wieczór a mleczne obłoki lecz wyżej było ciemno
kanciaste bryły kamienic w żałobie mroku po kim
a dach zupełnie jak balon w górę gdzieś zemknął

no powiedz czy nie spokojne ciche miasteczko stolica
a przecież na trotuarze nowy świat trzydzieści dwa
moknę na deszczu marząc jak podchmielony policjant
samotny w tłumie ja

zlikwidowano wojnę spętano paktów powrozem
na próano ba my wciąż na froncie bijemy się
patosom dział świszczących bomb grozą
jestem wciąż na pustyniach verdun

deszcz na asfalt światło na krzyk warszawy
.uczy miana na kolumnę ogłoszeń bo ona z chlebem
od wewnątrz czuje mózg wojenną czerwoną prawdę
rozumiesz
cóż po chlebie kiedy nie smarowany niebem

Uśmiech

Adam Asnyk

Na wstępie życia, przez dobre anioły
Zesłany w darze niewinnemu sercu,
Na ustach uśmiech zjawia się wesoły,
Igra jak motyl na łąki kobiercu

Tak łatwo leci, tak swobodnie wschodzi,
Nie potrzebując jeszcze nic dla siebie -
Sama go jasność chwil porannych rodzi
I świeżość wiosny rozlana po niebie

Później ten uśmiech głębsze bierze piętno,
Za marą szczęścia i piękności leci,
Melodią uczuć dźwięczy już namiętną,
Ogniem zachwytów i pożądań .świeci.

Utracił spokój niewinności błogi
I falą wzruszeń gwałtownych wybucha,
I na rozstajne wylatuje drogi
Wśród krwi podszeptów i porywów ducha.

A gdy się w ciemnych przepaściach zabłąka,
Przejdzie zawodów kolej i zwątpienia,
Wtedy, ach! dziwną goryczą przesiąka
l na szyderczy uśmiech się zamienia.

I twarz złośliwym wykrzywia wyrazem,
Którym chce dusza urągać zatruta...
I brzmi boleśnie i złowrogo razem,
Jak rozstrojonej harfy dzika nuta.

I.ecz i ten uśmiech, co swe rany smaga,
I świat wyszydza, i światu się skarży,
Rozwieje życia surowa powaga -
Nie da mu powstać na szlachetnej twarzy.

Wtedy znów ponad smutkami wszystkiemi
Litośny anioł, który nas osłania,
Przysyła uśmiech ostatni na ziemi,
Uśmiech dobroci, uśmiech pobłażania.

Sam

Czechowicz Józef

u dna ostrego krzyku
nic się nie jawi
brudna skrwawiona stopa na chodniku
plot afisz
drzewa szeregami bojowo
chcą śpiewać ramionami nad głową
ziemia w kamieniach płowych nie może się uśmiechać
a gdzieś
chociaż nici pajęcze na strzechach
płatki lecą pod zorzę
świtem
wiatrak ręce ogromne rozłożył
nad żytem
chociaż rola wędruje bruzdami wzdłuż
od horyzontu do horyzontu
od zórz do zórz
nie ma spokoju
 
pokoju mój z zegarem
przyjacielu z zacisznym objęciem ścian
ty nawet wietrze stary
na ulicach mnie zdradzasz gdziem sam
 
ach nie noc jedwabi żałobnych
nie burza nad pustki żywiołem
nie sen
    
słowami czerwonymi
strunami czerwonymi
za rozpalonym czołem
ciemny tors mostu nad ciszą
wszędzie czerwienie kołem
płomienie wisząc
w mętnym strumieniu sekund
grożą
powodzią wieków
straszniej niż noc
straszniej niż burza
niż sen

czwartek, 23 sierpnia 2012

Astry

Adam Asnyk

Znowu więdną wszystkie zioła,
Tylko srebrne astry kwitną,
Zapatrzone w chłodną niebios
Toń błękitną.

Jakże smutna teraz jesień,
Ach, smutniejsza niż przed laty,
Choć tak samo żółkną liście.
Więdną kwiaty,

I tak samo noc miesięczna
Sieje jasność, smutek, ciszę
I tak samo drzew wierzchołki
Wiatr kołysze.

Ale teraz braknie sercu
Tych upojeń i uniesień,
Co swym czarem ożywiały
Smutną jesień.

Dawniej miała noc jesienna
Dźwięk rozkoszy w swoim hymnie,
Bo aielska, czysta postać
Stała przy mnie.

Przypominam jeszcze teraz
Bladej twarzy alabastry,
Kruzce włosy, a we włosach
Srebrne astry.

Widzę jeszcze ciemne oczy
I pieszczotę w ich spojrzeniu
Widzę wszystko w księżycowym
Oświetleniu.

Księżyc w rynku

Czechowicz Józef

Kamienie, kamienice,
ściany ciemne, pochyłe.
Księżyc po stromym dachu toczy się, jest nisko.
Zaczekaj. Zaczekajmy chwilę -
jak perła
upadnie w rynku miskę -
miska zabrzęknie.

W płowej nocy,
po kątach nisz głębokich,
po bram futrynach i okien
załamany,
bez mocy,
cień fijołkowy uklęknie.

Gwiazdy żółte, które lipcowy żar ściął,
lecą - kurzawą - lecą,
firmament w złote smugi marszczą,
za Trybunałem
na ślepych szybach świecą
cichym wystrzałem

Noc letnia czeka cierpliwie,
czy księżyc spłynie, zabrzęknie,
czy zejdzie ulicą Grodzką w dół.
On się srebrliwie rozpływa
w rosie porannej, w zapachu ziół.

Jak pięknie!

Przedświt

Czechowicz Józef

pół globu wypływa spod nocnych gwiezdności
śpiący już ręce unoszą a zasiani są gęsto jak sieć
przedświt schodzi łagodnie ma moc uspokoić uprościć '
lecz zginie gdy się w niebo wleje płonąca miedź
północ sączyła udrękę cóż z tego zabłysła woda
można choć konno uciec uciec wzdłuż niskich wierzb
tu koń tu na wprost drogą pachnie jesienna uroda
zaranna rosa liże po rękach liże jak zwierz
jest wybawienie kupcy cieśle prorocy złodzieje
patrzeć młodo
widnokrąg ugnie się niby rzemień
zanim rozdnieje strzemię
powietrze rwiesz to pęd to pęd u czoła wiatr i wiatr
u pięt promienie wierzb unosi wiatr i wiatrem koń
w czerwony pęd w niebieski pęd w zielony pęd
ha w wodospadach pagórków tętent lotnej pogoni
najbliżsi nienawistni na koniach smolistych i rydzych
chcesz czy nie chcesz zaliczonyś do nich
widzisz
w świtaniu pałającym przewala się tłum jeźdźców
a oddalając się rosną
o klęsko
dno
zawrzały jednocześnie noc północ świt i wieczór
droga strumień wierzbiny burzą się wirują grzmią
a konie jak urastają gniotąc ogromem jesień
w potwornych obłoków leju znikasz i ty i oni i wszystko
i nie wiadomo gdzie się
ozwała trąbka żołnierska
grając opadłym z wierzb listkom
Czechowicz Józef, ur. 15 III 1903, Lublin, zm. 9 IX 1939, tamże, poeta

środa, 22 sierpnia 2012

Żegnałem cię podobną róży

Kazimierz Przerwa-Tetmajer

Żegnałem cię podobną róży,
której liść każdy tchnie rozkoszą -- --
ani się kiedy nad nią chmurzy
pogodny błękit, ni oprószą
śniegi jej kielich, ale w słońca
promieniach kwitnie czarująca.

Dziś twarzą witasz mię żałośną,
jako boleści posąg cicha.
tylko się łzą skarżąca głośno;
podobna róży, co usycha
i krasne barwy w blade mieni,
nim jeszcze nadszedł czas jesieni,

Jak strumień, co po deszczu ścieka,
w niedługiej chwili szczęście minie.
ale nieszczęście jest jak rzeka,
co z nieprzebranych źródeł płynie -- --
więc ci nie mówię: miej nadzieję.
że jasne jutro ci zadnieje.

Ani ci mówię: skarż się światu,
bo gdzież są piersi, co westchnienie
dla więdnącego mają kwiatu?...
Ani ci radzę zapomnienie,
bo nie zapomnisz, bo nie skona
boleść i wstanie pogrzebiona.

Mówię ci tylko, że w żałobie
jesteś mi stokroć więcej drogą
i całe serce święcę tobie -
cóż nad to ludzie święcić mogą? -
I dzielę twoją boleść całą,
i pół jej serce me zabrało.

Do nieznajomej

Kazimierz Przerwa-Tetmajer

Nie wiem, kto jesteś - - ledwo kilka razy
widziałem ciebie - - za każdym widzeniem
pierś ma się dziwnym podnosi wzruszeniem.
serce szalonym poczyna bić tętnem.
a usta moje palą te wyrazy.
które bym tylko w omdleniu namiętnem.
patrząc ci w oczy, wymówił westchnieniem.

Rozkosz i boleść czuję, gdy cię widzę,
i zdaje mi się, że cię kochać muszę,
i zdaje mi się, że cię nienawidzę - -
przekląłbym ciebie i oddał ci duszę.

Na myśl rozkoszy, jaką twój dać może
uścisk dziewiczy, oszaleć się boję - -
szukając ciebie, spotkania się trwożę - -
trucizną są mi cudne oczy twoje.
oczy błękitne i senne jak morze.
Na samą myśl tę, gdy cię półomdlałą
widzę w snach moich z lawy i płomienia,
gdy dłutem z ognia rzeźbię twoje ciało.
każdy kształt ciała, co gdy opierścieni,
zmysły w huragan i krew w burzę zmieni:
na samą myśl tę bliskim jest omdlenia.

Tonąc w srebrzystym ócz twoich błękicie,
pod stopy twoje rzuciłbym me życie,
a razem żądzę uczuwam szaloną
zabić cię jednym oczu moich błyskiem,
bo wołałbym cię śmierci poślubioną
widzieć niż z innym splecioną uściskiem...


Kazimierz Przerwa-Tetmajer ur. 12 lutego 1865 w Ludźmierzu, zm. 18 stycznia 1940 w Warszawie – polski poeta, nowelista, powieściopisarz, przedstawiciel Młodej Polski, brat przyrodni malarza Włodzimierza Tetmajera.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Rozmowa

Bieńkowski Zbigniew

Ty jesteś częścią, a ja stroną świata,
ty wiesz o Ziemi, a o mnie wie przestrzeń.
Jesteśmy wzajem tak jak zysk i strata,
gdy ty westchnieniem, ja jestem powietrzem.
Ja mam kształt własny, ty nie masz go wcale,
ja jestem świateł i cieni przyczyną.
Kiedy krajobraz w mych oczach zapalę,
to tylko wtedy możesz go ominąć.
Ty tworzysz światło, a ja formę światła,
która z ciemności postać blasku weźmie
i każdą gwiazdę, co z przeczuć twych spadła,
wyśni na jawie, by świeciła we śnie.

Ja jestem z Ziemi i na jej obszarze
mogę ci niebo zbliżyć lub oddalić.
Krwią swoją twoje pragnienia zagaszę,
nim gmach przestrzeni od nich się zapali.
Tyś jest budowlą, ja jestem jej stylem.
Kiedy natchnione wzrokiem do dotyku
kamienne nieba legną w ziemskim pyle,
ja będę jeszcze pojęciem gotyku.

Gdy wieczność stawać się zacznie na Ziemi
i obowiązki serca kamień przejmie,
ty będziesz trwaniem, które się nie zmieni.
Ja pragnę więcej: aby żyć śmiertelnie.

Między nami, to znaczy

Bieńkowski Zbigniew

Między nami, to znaczy między mną i tobą.
Między mną, który jestem istnieniem dosłownym,
a więc krwią, sercem, łzą, westchnieniem, powietrzem,
między mną, który jestem otwartą przenośnią,
nie zniechęconym sercem i trzciną myślącą
o tobie, wciąż o tobie...
Bieńkowski Zbigniew, ur. 31 VIII 1913, Warszawa, zm. 23 II 1994, tamże, poeta i krytyk lit.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Helenie Modrzejewskiej

Adam Asnyk

Ponad tym wszystkim, co początek bierze
W ciężkiej i dusznej życia atmosferze,
Ponad tym wszystkim, co się ćmi i wichrzy
W prochu tej ziemi, jak owad najlichszy,
Ponad tym wszystkim, co z niesforną wrzawą
Goni za chlebem, miłością lub sławą,
I świecąc chwilę, znowu w mroku ginie,
W łez, krwi i błota dziwnej mieszaninie,
Ponad tym wszystkim - jest jaśniejsza sfera,
Będąca ziemskiej tęczowym odbiciem.
Ta zmienne kształty w wieczny blask ubiera
I jak posągi stawia ponad życiem,
I każdą miłość, co się w proch rozwiała,
Uwiecznia w krasie dziewiczego ciała,
I każdą sławę podejmuje z zgliszcza,
I ze rdzy ziemskiej ogniem ją oczyszcza.
Ta sfera jasna, sfera ideału,
W którą świat żywych wsiąka wciąż pomału
I gdzie przenosi swoje łzy i nędzę
Na rajskich marzeń nieśmiertelną przędzę,
Ta sfera sztuki, jak ją tłum nazywa,
Wieczyście piękna, wieczyście prawdziwa,
Ma swoje sługi, którym jest zlecone
Ukrytych cudów odchylać zasłonę.
Ma swoje sługi wierne niewolniczo,
Co wdzięcznym marom, zrodzony m w błękicie,
Własnego ducha na chwilę użyczą
I mglistym kształtom własne dadzą życie,
I całą swoje roztrwonią istotę
Na ich nadziemską walkę i tęsknotę,
I trwają, błyszczą i lecą... dopóki
Nie strawi ducha boski płomień sztuki!

Biedne ofiary! Im nie wolno w locie
Opuścić skrzydeł w jakiej cichej grocie
Ani ugasić ognia, co je pali,
Jako jaskółkom gdzie na modrej fali;
Im w ideału jarzmie, bez wytchnienia,
Wszystkie łzy, skargi, krzywdy i cierpienia
Potrzeba zbierać, każdą ludzką ranę
Przejmując na swe serce skołatane;
Trzeba im chodzić w królewskiej purpurze,
W koronie z szychu i nie giąć się pod nią,
Odczuć w swych piersiach wszystkie ziemskie burze,
I dyszeć dumą, nienawiścią, zbrodnią,
Umarłych plemion żywym być wyrazem,
Kochać, żyć, walczyć, ginąć z nimi razem...
I wszystkie piękne widma, co się roją,
Aby ożyły, krwią napoić swoją.
We wdzięcznej u mnie zostały pamięci -
Więc dług wdzięczności wspomnieniami płacę,
Które, jakkolwiek spełzły na papierze,
Jednak gór tchnienie przechowują świeże.

Ja ciebie kocham

Adam Asnyk

Ja ciebie kocham! Ach te słowa
Tak dziwnie w moim sercu brzmią.
Miałażby wrócić wiosna nowa?
I zbudzić kwiaty co w nim śpią?
Miałbym w miłości cud uwierzyć,
Jak Łazarz z grobu mego wstać?
Młodzieńczy, dawny kształt odświeżyć,
Z rąk twoich nowe życie brać?

Ja ciebie kocham? Czyż być może?
Czyż mnie nie zwodzi złudzeń moc?
Ach nie! bo jasną widzę zorzę
I pierzchającą widzę noc!
I wszystko we mnie inne, świeże,
Zwątpienia w sercu stopniał lód,
I znowu pragnę - kocham - wierzę -
Wierzę w miłości wieczny cud!

Ja ciebie kocham! Świat się zmienia,
Zakwita szczęściem od tych słów,
I tak jak w pierwszych dniach stworzenia
Przybiera ślubną szatę znów!
A dusza skrzydła znów dostaje,
Już jej nie ściga ziemski żal -
I w elizejskie leci gaje -
I tonie pośród światła fal!

Między nami nic nie było

Adam Asnyk

Między nami nic nie było!
Żadnych zwierzeń, wyznań żadnych,
Nic nas z sobą nie łączyło
Prócz wiosennych marzeń zdradnych;

Prócz tych woni, barw i blasków
Unoszących się w przestrzeni,
Prócz szumiących śpiewem lasków
I tej świeżej łąk zieleni;

Prócz tych kaskad i potoków
Zraszających każdy parów,
Prócz girlandy tęcz, obłoków,
Prócz natury słodkich czarów;

Prócz tych wspólnych, jasnych zdrojów,
Z których serce zachwyt piło,
Prócz pierwiosnków i powojów
Między nami nic nie było!

moje ciało jest jak bezpański pies

Poświatowska Halina

moje ciało jest jak bezpański pies
jeśli skradnie kość pieszczoty to chyba słońcu
ludzie potem mówią — liryka miłosna
a to włókna czerwone samotności

śmietniki uczuć — nawet tym zazdrości
prostytutkę z żołnierzem ominie na palcach
uśmiechnie się do płotem przemykającej kotki
szepnie dobranoc ptakom przywartym do muru

i tak błądząc doczeka wysokiego świtu
bezpańskie — coraz bardziej sobie niepotrzebne
coraz mniej umiejące i rozumiejące
coraz bardziej zdumione...

w twoich doskonałych palcach

Poświatowska Halina


w twoich doskonałych palcach
jestem tylko drżeniem
śpiewem liści
pod dotykiem twoich ciepłych ust

zapach drażni — mówi: istniejesz
zapach drażni — roztrąca noc
w twoich doskonałych palcach
jestem światłem

zielonymi księżycami płonę
nad umarłym ociemniałym dniem
nagle wiesz — że mam usta czerwone
— słonym smakiem nadpływa krew —

niedziela, 19 sierpnia 2012

jestem z upływającej wody

Poświatowska Halina

jestem z upływającej wody
z liści które drżą
trącane dźwiękiem wiatru
przelatującego pospiesznie

jestem z wieczoru
który nie chce usnąć
patrzy uparcie
głodnymi oczyma gwiazd

noc — poprzez niebieskie żyły
w każdym włóknie ciała
w końcach palców
pulsuje namiętnym niespełnionym

jestem schrypłym głosem
milczącym głucho
nade mną dni
o wielkich pustych skrzydłach
mijają...

sobota, 18 sierpnia 2012

Tam, gdzie jesteś ty

Hafez, Hafiz, Szamsoddin Mohammad

Tam, gdzie jesteś ty, o pani -
Na tym miejscu chcę umierać:
Nie chcę żadnej mórz przystani,
W twej przystani chcę umierać!
Bogacz skarby i klejnoty,
Gdy nadejdzie czas, porzuci:
Ja przy tobie, skarbie złoty,
Ach, przy tobie chcę umierać.
A gdy skryjesz się przede mną,
Ja u drzwi się twych położę:
Czy w dzień jasny czy w noc ciemną
U twych drzwi - ja chcę umierać.
Me ostatnie słowo, Boże,
Jakież będzie? Ach, jej imię!
Toć inaczej być nie może.
Z tym ja słowem chcę umierać.

Od dawna już władczyni mego serca

Hafez, Hafiz, Szamsoddin Mohammad

Od dawna już władczyni mego serca wieści mi nie przysyła.
Listów nie pisze. Nie dba o mnie. Nawet pozdrowień nie przysyła.

Ja listów chyba sto wysłałem, lecz ona, sroga ma pani,
ni gońca nie wyśle ani odpowiedzi żadnej nie przysyła.

Jak zwierz srogi, głodem dręczony, co zmysły postradał, czekam,
lecz ona gazeli ani nawet przepiórki mi nie przysyła.

Dobrze ona wie, że ptak serca mego ulecieć z rąk dziś chce,
a jednak sideł tkanych ze splotów warkoczy mi nie przysyła.

Ja nieszczęsny, upojony, zatruty jej słodkimi ustami
czekam wciąż na zbawczą czarkę wina – lecz ona jej nie przysyła.

Chełpiłem się sławą swą i doskonałością na wielu scenach
świata, lecz teraz żadna ze scen zaproszenia mi nie przysyła.

Musisz być rozsądny, Hafizie, i swoje miejsce też musisz znać,
wszak żaden sułtan do marnego ciury heroldów nie przysyła.
Hafez, Hafiz, Szamsoddin Mohammad, ur. ok. 1325, Sziraz, zm. ok. 1390, tamże, poeta perski;

piątek, 17 sierpnia 2012

Do młodych

Adam Asnyk

Szukajcie prawdy jasnego płomienia !
Szukajcie nowych, nie odkrytych dróg...
Za każdym krokiem w tajniki stworzenia
Coraz się dusza ludzka rozprzestrzenia
I większym staje się Bóg !

Choć otrząśniecie kwiaty barwnych mitów,
Choć rozproszycie legendowy mrok,
Choć mgłę urojeń zedrzecie z błękitów,
Ludziom niebiańskich nie zabraknie zachwytów,
Lecz dalej sięgnie ich wzrok.

Każda epoka ma swe własne cele
I zapomina o wczorajszych snach...
Nieście więc wiedzy pochodnię na czele
I nowy udział bierzcie w wieków dziele,
Przyszłości podnoście gmach !

Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy,
Choć macie sami doskonalsze wznieść;
Na nich się jeszcze święty ogień żarzy
I miłość ludzka stoi tam na straży,
I wy winniście im cześć !

Ze światem, który w ciemność już zachodzi
Wraz z całą tęczą idealnych snów,
Prawdziwa mądrość niechaj was pogodzi -
I wasze gwiazdy, o zdobywcy młodzi,
W ciemnościach pogasną znów !
Asnyk Adam, pseud. El...y, Jan Stożek, ur. 11 IX 1838, Kalisz, zm. 2 VIII 1897, Kraków, poeta i dramatopisarz;

czwartek, 16 sierpnia 2012

bądź przy mnie blisko

Poświatowska Halina

bądź przy mnie blisko
bo tylko wtedy
nie jest mi zimno

chłód wieje z przestrzeni

kiedy myślę
jaka ona duża
i jaka ja

to mi trzeba
twoich dwóch ramion zamkniętych
dwóch promieni wszechświata
Poświatowska Halina, ur. 9 V 1935, Częstochowa, zm. 11 X 1967, Warszawa, poetka;

Dla kogo i po co

Niniejszy blog, może na starcie na wyrost nazwany internetową antologią poezji, będzie niekończącym się zbiorem wierszy, każdego gatunku. Znajdziesz tutaj wiersze, tak poważne jak i humorystyczne, na równi potraktujemy autorów mniej i bardzo znanych. Jeśli piszesz - zapraszamy, prześlij swój wiersz, a na pewno zostanie zamieszczony na łamach internetowej antologii poezji, wraz z tekstem napisanym przez Ciebie możesz przesłać datę kiedy wiersz miał by się ukazać np. dokładając do niego dedykację dla bliskiej Ci osoby.
Jeśli poezja jest Ci bliska zaglądaj tu często, codziennie specjalnie dla Ciebie pojawi się tu minimum jeden wiersz.