środa, 21 listopada 2012

Po ciszy

Maria Konopnicka

Usta by moje milczały jak trumna,
Gdyby o skargi chodziło mi własne;
Bo ja też umiem stać cicha i dumna
I pod wiatr czoło mieć jasne.
Z życiem przywykłam rachować się twardo
I własną dolę odrzucać z tej szali,
Na której serce milionów się pali
I drży, zdeptane pogardą.
I wiem, że teraz jest pora ciemności,
W której się duchy wzajemnie druzgocą,
Nim światło wejdzie i spokój przyszłości
Nad walką świata i nocą.
Ale mam w sercu miłość i ból taki,
Co w piersi mojej płomienie zażega;
Więc biję w skrzydła i wzlatam, jak ptaki,
I krzyk z ust moich wybiega.
Zbudzić bym chciała i rozgrzać tym krzykiem
Tych, co zasnęli, zastygli wśród drogi:
Mniejsza, że nikt mnie nie nazwie słowikiem,
Lecz ptakiem burzy i trwogi.
Nie przyszłam po to, by pieścić wam uszy
I z kwiatów składać wiązankę różowa.
Lecz by niedoli milczącej dać słowo
I sięgnąć do waszej duszy!
Głos mój - wiem - wzięci i zniknie w tym gwarze
Wieku, co huczy jak wicher na ziemi;
Lecz kiedyś przecie powiedzą nędzarze:
"Płakał ktoś łzami naszemi!"

czwartek, 8 listopada 2012

Przygrywka

Maria Konopnicka

Krainy ciche, krainy spokojne
Przeszłam, gdzie rany milczeniem się goją,
A teraz wracam w ten bój i w tę wojnę,
Jaką duch wiedzie, jawiący treść swoją.
Spocznienie było, a teraz są znojne
Dnie. Więc się struny pod ręką mi boją
I drżą, że na nich to wygram, co jeszcze
Budzi w mej piersi jęk, a w lutni dreszcze.

Spokojna bądź mi, liro! Ja nie zdradzę

Bólu, co przeszedł w duszę twą z mej ręki;
Ja cię utulę, ja ciebie ugładzę,
Będziemy nucić pogodne piosenki!
Jako Ofelię, tak ciebie wprowadzę
W dom, gdzie są zgrzyty słyszane i jęki,
A ty w te nieszczęść i śmierci komnaty,
Śpiewając, rzucać będziesz jezior kwiaty.

Więc ludzie, patrząc w twe ciche oblicze

I w białość szat twych, co wyszły z płomienia,
Jak azbest, cało przez prochy i znicze,
Rzekną: "Nie widać w tej piersi pęknienia".
O, tak! Nie widać, jaśni królewicze!
Pierś ta jest z lodu, z kryształu, z kamienia...
Nie pękła! A gdzie na niej ściągam szaty,
Tam nie ma rany... Są pieśni i kwiaty.

niedziela, 4 listopada 2012

Stokrotki / II

Adam Asnyk

Później, ach, wiele kwiatów egzotycznych
Widziałem pełnych piękności i woni.
Dużo heroin znałem poetycznych,
Niosących uśmiech, łzy i serce w dłoni...

A przecież żaden z tych kwiatów rozlicznych,

Wspomnieniem szczęścia mnie teraz nie goni
I z tych postaci wzniosłych, eteryczncyh,
Od melancholii żadna mnie nie broni!

Bom się nie spotkał już z tym upojeniem,

Co jedno drogę do szczęścia otwiera,
Bez względu czy jest prawdą, czy złudzeniem.

Bez niego serce powoli zamiera

I z ideałów maski zdziera,
I żegna zwiędłe stokrotki westchnieniem...

Stokrotki / I

Adam Asnyk

Jakże żałuję tej szczęśliwej pory,
Kiedy stokrotki, kwiatek pospolity,
Zdał mi się w cudne ubranym kolory,
I budził w sercu dziecinne zachwyty,

I kiedy długie majowe wieczory

Spędzłem, patrząc w jasnych ócz błękity,
Cichego szczęścia pełen i pokory,
Bijący sercem, a nigdy niesyty.

A choć to było kwiecie takie skromne,

Nigdym się z prawdą marzeń nie rachował,
Bom miał rozkoszą serce nieprzytomne.

I kiedym usta różane całował,

Tom nic nie pragnął i nic nie żałował,
I dziś drżę jeszcze, gdy tę chwilę wspomnę...

piątek, 26 października 2012

Powój

Adam Asnyk

Niejedna wesoła piosenka,
W wiosenne wieczory lub ranki,
Wybiegła z tego okienka,
Strojnego w białe firanki.

I śmiechu srebrnego kaskada,
Ach, nie raz! z owego sąsiada
Spłynęła z okna sąsiada
Po wiotkich splotach powoju.

Natenczasa nja byłem studentem,
I boski zajmował mnie Plato,
I nad niejednym fragmentem
Ślęczałem zimę i lato.

Myślałem, pracując tak pilnie
I pisząc uczone rozprawy,
Że się dorobię niemylnie
Wiedzy, znaczenia i sławy.

Zły sąsiad, zły sąsiad był ze mnie!
Siedziałem jak więszień za kratą,
I kląłem w duchu tajemnie
Sąsiadkę, piosnki i lato.

I nigdym nie patrzył w okienko,
Choć nieraz w niedzielę lub święto
Mignęła białą sukienką
W powoju kwiaty upiętą.

Na próżno wesoła figlarka
Rzucała do okna mi kwiatki:
Brałem do ręki lutarka,
Strzegąc się psotnej sąsiadki.

Dziś znowu po trudach i znoju,
Po wielu minionych już klatach,
Mieszkam w tym samym okoju,
I myślę czasem o kwiatach.

Nie myślę już więcej o sławie
W tej biednej izdebce pod dachem,
Lecz patrzę w okno ciekawie,
Pojąc się wiosny zapachem.

Daremnie wyglądam, daremnie!
Dziś nic mi spokoju nie skłóci;
Ja jednak wzdycham tajemnie,
Cisza mnie gniewa i smuci.

Ach, teraz już puste okienko!
I nie ma w nim białych firanek:
Nikt mnie nie wabi piosenką
W majowy wieczór lub ranek.

I śmiechu nie słychać srebrnego,
I wszystko już leży w ruinie,
Ja wzdycham, sam nie wiem czego,
Myśląc o psotnej dziewczynie.

Zaginął ślad mojej sąsiadki,
I tylko zwieszony kapryśnie
Powój przynosi mi kwiatki,
Do okna geałtem się ciśnie.

I motyl przyleci czasami
Pić słodycz z jasnego kielicha;
A ja się patrzę ze łzami,
"Gdzie ona?" pytam go z cicha.

Wspomnienie przeszłości pierś tłoczy
Aż wreszcie żalami wybucha;
A motyl patrzy m w oczy,
Na kwiatach siedzi i słucha.

I szemrze, miód pijąc z kielicha:
"Wszak mogłeś i kochać i marzyć?
Kto napój szczęścia odpycha,
Ten nie ma prawa się skarżyć!"

wtorek, 23 października 2012

Dno

Józef Czechowicz

Żelazny świat tej łodzi
Dotknięty kometą granatu
Toną odchodził
Pionowo w słoje wody burej
Chmurą
Na dno na dół.

Wewnątrz biega na przestrzał

Krótkich spiąć pożar
Drży rży moc w grubych nitach
Jęczą miażdżone morzem
Blachy pancerne trzeszczą
Akumulatory zalane po wręby
We mgle ryżej kwasów manometru nie odczytać
I tak wiadomo wciąż głębiej
 

sobota, 13 października 2012

Pierwiosnki

Adam Asnyk

Dziewczę pierwiosnki zbierało,
Wesołe piosnki śpiewało,
A głos jej płynął po rosie,
W dalekim ginął rozgłosie.

Śpiewała o młodym maju,

Co się przechadza po gaju;
Jak zima przed nim ucieka,
A on jej grozi z daleka,
Rozrzuca jasność i kwiecie
I tak króluje na świecie.
Śpiewała o tej młodzieży,
Co się dziś bawi w żołnierzy;
Jak ją widziała po błoniu,
Przelatującą na koniu.
Za co się bije, to nie wie,
Lecz dobrze życzy jej w śpiewie.
A dalej o Matce Boskiej,
Co się zjawiła wśród wioski
I ludek ciemny poucza,
Co mu najbardziej dokucza
I kto dla niego jest wrogiem,
I kto odpowie przed Bogiem.
Śpiewała dalej, że z czasem
Stanie lud cały pod lasem
I pożałuje te dziatki,
Co giną jak ścięte kwiatki,
Jako pierwiosnki narodu
Za wcześnie zeszłe wśród lodu.
Lecz przecie śniegi roztają,
Sioła się kwieciem umają,
I lud jak ze snu zbudzony
Stanie dla kraju obrony,
I w wielką zebrany chmarę
Pociągnie za kraj i wiarę.

Kiedy tak śpiewa, zza krzaków

Wypada sotnia kozaków,
I woła oficer dziki:
"Dziewczyno, gdzie buntowniki?
Pokaż nam drogę, dziewczyno,
Niech te psy marnie wyginą!"
"Bóg cię ukarze, Moskalu -
Odpowie dziewczyna w żalu -
Że na krew ludzką tak chciwy
Krwią zlewasz spokojne niwy
I smutne kładziesz pokosy
Zabitych na leśne wrzosy...
Ja nie wiem, co to za jedni,
Lecz znałam w wiosce sąsiedniej
Matki okryte żałobą,
Więc ich nie zdradzę przed tobą".

Słysząc to starszy z siepaczy

Dobył janczarki kozaczej
I kulą posłał jej z dala
Odpowiedź godną Moskala.

A twarz dziewczyny pobladła,

U stóp leszczyny upadła,
Krwią się pierwiosnki oblały,
Na ustach piosnki skonały.

niedziela, 7 października 2012

Niezabudki kwiecie

Adam Asnyk

Gdybyś długo błądził w świecie,
I po przejściu burz
Znalazł dziś ci miłe dziecię,
W cichym grobie już -
Idź, o luby, na mój grób
W noc miesięczną w lecie,
Rzuć, spełniając dawny ślub,
Niezabudki kwiecie."

Odjecjałem. Dni mijały.
Nadszedł smutku dzień;
Wszystkie moje ideały
Pierzchły, jako cień;
Jeden tylko wierny mi
Został kwiatek mały,
A z nim pamięć lepszych dni,
Senne ideały.

Życie lało gorzkie męty
W kielich duszy mej,
A ja szedłem uśmiechnięty,
Bo wierzyłem jej!
Dwoje oczu, gwiazdek dwie,
Jak talizman święty
Prowadziło w przyszłość mnie,
Szedłem uśmiechnięty.

I ostatnie blaski złote
Snuła życia łódź...
Gdym w niebieską wstąpił grotę,
Echo rzekło: wróć!
Więc rzuciłem wzrokiem w dal,
Opuściłem grotę,
I wędzując pośród fal,
Snułem blaski złote.

Raz, ach! śniłem sen proroczy,
Że już widzę tuż:
Ma zamknięte martwe oczy,
Wieniec z białych róż,
Drżące rączki trzyma w krzyż,
Kwiaty wśród warkoczy,
Więc spytałem: "Czemu drżysz,
I zamykasz oczy?"

Nic nie rzeła, lecz z westchnieniem
Stopniała we mgle...
Jam się zbudził z przerażeniem
I wróżyłem źle:
Ach, myślałem, ona to
Przyszła marnym cieniem,
Osłonięta grobu mgłą,
Żegnać mnie westchnieniem.

Nigdy jej nie ujrzę zatem!...
I ostatnia nić,
Co wiązała mnie z tym światem
Pękła... mamże żyć?...
Pójdę tylko na jej grób
W nić miesięczną latem,
I wypełnię dawny ślub,
Co mnie wiąże z światem.

Popędziłem jak szalony,
Serce łamał ból...
Gdym się zbliżął w znane strony,
Do rodzinnych pól,
Nad strumieniem, gdzie mi kwiat
Dała łzą zroszony,
Powitałem wspomnień świat,
Biegnąc jak szalony.

Aż wtem nagle widzę dwoje
Nad zwierciadłem wód,
Jak zrywają kwiaty moje,
Kwiaty drogie wprzód;
Dziewczę skryło swoją twarz
W jego płaszcza zwoje,
I widziałem, Boże skarz!
Ich w uścisku dwoje!

Jak statua Laokona
Stoję słupem wciąż,
A myśl dziwna, że to ona,


czwartek, 4 października 2012

W krwawym polu

Wincenty Pol

W krwawym polu srebrne ptaszę,
Poszli w boje chłopcy nasze.
Hu! ha!
Krew gra!
Duch gra!
Hu! ha!
I niech Polska zna,
Jakich synów ma.

Obok Orła znak Pogoni,

Poszli nasi w bój bez broni.
Hu! ha!
Krew gra!
Duch gra!
Hu! ha!
I niech Polska zna,
Jakich synów ma.

Braciom naszym dopomagaj,

Nieprzyjaciół naszych smagaj.
Hu! ha!
Krew gra!
Duch gra!
Hu! ha!
I niech Polska zna,
Jakich synów ma.

środa, 3 października 2012

Syn i ojciec

Ignacy Krasicki
 
Każdy wiek ma goryczy, ma swoje przywary,
Syn się męczył nad książką, stękał ojciec stary.
Ten nie miał odpoczynku, a tamten swobody:
Płakał ojciec, że stary, płakał syn, że młody.

wtorek, 2 października 2012

W ogrodzie

Maria Konopnicka

Pójdź, laleczko, do ogrodu,
Słonko cudnie dziś przygrzewa!
Znać i kochać trzeba z młodu
Nasze kwiaty, nasze drzewa!
To jest, widzisz, śliczna róża:
Masz, powąchaj! Hop do góry!
jak urośniesz, będziesz duża,
To dostaniesz kwiatek który.
Tutaj pod nią stokroć świeci
I fijołki patrzą z trawki;
Bardzo brzydko, kiedy dzieci
Depcą kwiaty dla zabawki!
One wszystkie czują, żyją,
A ten zapach - to ich dusza.
Taką łapkę zaraz bija,
Co to każdy kwiatek rusza.
Patrz! Tu rosną tulipany,
A tam znów narcyzy kwitną,
A tu bratek główkę wznosi,
Główkę śliczną, aksamitną.
Dalej, w sadzie, jabłoń stoi,
Stoją grusze w białym kwiecie,
Nasza wiosna je tak stroi,
Najpiękniejsza wiosna w świecie.
Zapamiętaj dobrze sobie,
Na co patrzysz, lalko miła,
Żebyś mi też potem w mieście
Wstydu kiedy nie zrobiła!
- A co też tam na wsi rośnie? -
Za powrotem kto zapyta;
A tu panna palec w buzię
I nic nie wie... - Wstyd, i kwita!

niedziela, 30 września 2012

Polskie dziewice

Wincenty Pol

Trzeba widzieć, co za żywość,
Młodych Polek i uroda!
Tam wzrok szczery, tam poczciwość,
Tam po Bogu dusza młoda.
Boć to w cnocie i szczerocie
W wiejskim domku uchowane,
Wypieszczone, umuskane;
Niby dumne i dostojne,
A potulne jak trusiątka!
Niby dworne a pokorne,
Jakieś takie bogobojne,
Niby jakie niebożątka!

Myśl ich cicho w życiu świeci;

Pełne życia jak nadzieje;
Lubią pieśni, tańce, dzieci,
Wiosnę, kwiaty, stare dzieje.

Gdy wesołe - istne trzpiotki

I wiewiórki i szczebiotki!
Lecz gdy w smutku myśl zagrzebie,
Wówczas Polka taka rzewna:
Iż uwierzysz, że jej krewna
Najsmutniejsza z gwiazd na niebie!
Choć człek duszy jej nie zbadał,
Wkoło serca tak tam prawo,
Tak rozkosznie i tak łzawo,
Jakbyś grzechy wyspowiadał.
A gdy uśmiech łzę pokryje,
I dla ciebie serce bije,
To cię dojmie tak do żywa,
Iż to cudne, cudne dziwa,
Że ci serce nie rozpłynie,
Że od szczęścia człek nie zginie!
Zda się, że to żyjesz społem
Z rajskim dzieckiem, czy z aniołem.
Lecz to szczęście nie tak tanie,
Przeboleje dusza młoda;
Jednak łat i łez nie szkoda,
Bo raz w życiu to kochanie.
A jak ci się która poda
Z całej duszy i statecznie:
To już twoją będzie wiecznie.
I w ład pójdzie ci z nią życie,
Bo twej duszy nie wyziębi:
Ona sercem pojmie skrycie,
Co myśl wieku dźwiga w głębi:
Co się w czasie zrywa, waży,
To w rumieńcu na jej twarzy,
Jak w zwierciadle się odbije,
Bo w tern łonie przyszłość żyje.

sobota, 29 września 2012

W gaju

Maria Konopnicka
 
A przez te brzozy, przez te zroszone,
Sieje się rankiem słońce
I osypuje złotą koronę
W iskierki jasne, drżące...

Wierzchy się olchów cicho kołyszą,
Trącone skrzydłem ptaszem,
A piosnka moja leci tą ciszą,
Po polu, het, po naszem!

Po naszym?... Co tu nasze, mój Boże?
Chyba te jasne rosy,
Chyba tych ranków wiosennych zorze,
Chyba te w chatach kosy...

Chyba zarosła trawą mogiła,
Gdzieś na rozstaju w lesie,
Chyba pod głową ziemi tej bryła
I wiatr, co piosnkę niesie... 

Dziecina Lolka na rzymskich mogiłach...

Juliusz Słowacki

Dziecina Lolka na rzymskich mogiłach
Słyszała niegdyś, jak tam wszystko płacze;
Wróble w grobowych kąpiące się pyłach,
Orzeł, co lecąc na Apenin kracze;
To nauczyło wszystko serce Loli,
Że pośród ruin ptaszkom serce boli.
Dziecinka Lolka, gdy w letnie pogody
Wyszła na smętne kampanie Rzymianów:
To się budziły na mogiłach trzody,
Owce sypały się z smętnych kurhanów
I otaczały Loleczkę dokoła:
Bo w polskiem dziecku owcom czuć anioła.
Kiedy Loleczka spojrzała na przystań,
Gdzie morze bije przy rzymskim ugorze,
To fale czuły w niej ducha zmartwychwstań,
I smętnie j, głośniej uderzało morze,
Jakoby w żalu i w bolesnym szale:
Bo w polskiem dziecku ducha czują fale.
W powietrzu polskiém jest także rozterka
Duchów i nie brak na polu kurhana.

Wśród owiec polskich staniesz jak pasterka
I będziesz głosem mogił zawołana;
Moc będzie dana twoich ust koralom,
Jeśli chcesz - będziesz rozkazywać falom.
Lecz biada, jeśli ten czar zamrze w tobie,
Który był w dziecku, rozwiany Paryżem...
Owce od ciebie pójdą spać na grobie
I pod rycerskim położą się krzyżem;
Gdy wyjdziesz - żaden słowik nie zanuci,
Słonecznik spojrzy - i oczy odwróci.
Bo wiedz, że wszelki duch natury słucha.
Kto go postawi u zbawienia progu
I tworzy tęczę - jest warkoczem ducha,
Dopóki leci duch prosto ku Bogu.
Gdy stanie - ten włos wypada powoli.
Lecz gdy go strzygą - wie Lolka, że boli.

piątek, 28 września 2012

Mysz i kot

Ignacy Krasicki

Mysz, dlatego że niegdyś całą książkę zjadła,
Rozumiała, iż wszystkie rozumy posiadła.
Rzekła więc towarzyszkom: "Nędzę waszą skrócę,
Spuśćcie się tylko na mnie, ja kota nawrócę!"
Posłano więc po kota. Kot zawżdy gotowy,
Nie uchybił minuty, stanął do rozmowy.
Zaczęła mysz egzortę; kot jej pilnie słuchał,
Wzdychał, płakał... Ta widząc, iż się udobruchał,
Jeszcze bardziej wpadała w kaznodziejski zapal,
Wysunęła się z dziury - a wtem ją kot złapał.

Lilie wodne

Adam Asnyk

Taki spokój rozlany w naturze,
Niebo takie czyste i pogodne -
Na jeziora przejrzystym lazurze
Zakwitają blade lilie wodne;
Zakwitają i z schyloną twarzą
Za czymś tęsknią i gonią, i marzą.

Sierp księżyca przegląda błyszczący
Przez nadbrzeżne sitowia i trzciny,
Łódka płynie po fali milczącej -
Na niej chłopiec patrzy w twarz dziewczyny,
A ta główkę rozmarzoną skłania,
Czyniąc jemu dziwne zapytania:

"O czym marzą owe lilie smutne,
Zatopione w podwójnym błękicie?
Czy jak duchy jeziora pokutne
W śnie kwiecistym nowe biorą życie?
Gdzie je znowu w jasny wieniec wplata
Idealna twórcza piękność świata?

Czy też może służą za dyjadem
Utopionej w jeziorze dziewicy?
Albo tylko są odbiciem bladem
Ludzkich tęsknot wiecznej tajemnicy,
I dlatego sen życia je pieści
Echem naszych pragnień i boleści".

"Ty się pytasz, mój biały aniele,
O czym marzą owe kwiaty senne?
W naszych piersiach kwitnie uczuć wiele,
A nie wiemy, gdzie biegną promienie,
I związani ze ziemią łańcuchem,
Nic nie wiemy, gdzie płyniemy duchem.

Wiemy tylko, że w ciągłej pogoni
Za tą marą piękności bezwzględną
Rozsiewamy kwiaty pełne woni,
Które kwitną chwil kilka i więdną,
Ale w każdym w krótkiej trwania dobie
Zostawiamy jakąś myśl po sobie".

"Ja bym chciała - dziewczę się ozwało -
Mój sen życia powstrzymać w swym biegu
I zakwitnąć taką lilią białą,
Pełną woni na jeziora brzegu;
I nie ponieść żadnej serca straty,
Lecz tak zwiędnąć jako więdną kwiaty.

Ja się lękam w ciemną przyszłość płynąć
I utracić rajskich marzeń jasność;
Wolę raczej w chwili szczęścia zginąć
I twą miłość wziąć z sobą na własność,
I być pewną, że się nic nie zmieni
W blasku naszych wewnętrznych promieni".

"Niech cię przyszłość, najdroższa, nie straszy!
- Odparł młodzian, topiąc wzrok w błękicie -
Myśmy najprzód już w miłości naszej
Zaczerpnęli nieśmiertelne życie
I możemy iść dalej bezpieczni,
Że się sen nasz za światem uwieczni.

Los nas może na zawsze rozłączyć,
Wyszukiwać męczarnie najrzadsze,
Może w serca truciznę nam sączyć -
Tych chwil szczęścia on jednak nie zatrze!
I zostawim nad swoją mogiłą,
Co nam spójnią nieśmiertelną było.

Może także nad tonią błękitną,
Tu gdzie teraz rozmawiamy z sobą,
Takie lilie znów po nas wy kwitną,
Naszych losów owiane żałobą,
I w niebiosa patrząc się pogodne,
Będą o nas marzyć lilie wodne".

niedziela, 23 września 2012

Wiosna do poety

Maria Konopnicka

Pójdź, pójdź, poeto! Pójdziemy na pole,
Jak skowronkowi, skrzydła ci rozwinę,
Jak rybkę, puszczę na wodną głębinę,
Jak bujnym wiatrom, dam taką ci wolę!

Będziemy słuchać, jak zboża szum rośnie,
W błękit wpatrzeni i w chmurek przeloty,
Jak muszka brzęczy, jak huczy żuk złoty,
Jak dzięcioł puka w gęstwinie na sośnie...

Nad jasną strugą siądziemy na trawie,
Kędy się niebo w wód dwoi przeźroczu;
Ty będziesz patrzał, jak ciągną żurawie,
Ja, jak łzy jasne padają ci z oczu.

Będziesz mi śpiewał, śpiewał... Wszystkie głosy
Dam fletni twojej, słowiki uciszę,
By gaje drżały srebrzyste od rosy,
Gdy nimi pieśń twa, jak wiatr, zakołysze.

Miesięczną pełnię wyzłocę dla ciebie,
Rankom dam świeżość, a nocom tęsknotę
I takie gwiazdy rozpalę ci złote,
Jakie świeciły na młodym twym niebie.

Brzozom twym srebrne warkocze rozczeszę,
Z ziół wonnych stopom zaścielę kobierce,
Wszystko ożywię, rozbudzę i wskrzeszę...
Pójdź, pójdź, poeto! -

Poeta
A wskrzesisz ty serce?... 

sobota, 22 września 2012

Jan Kochanowski

Teofil Lenartowicz

Łaskawe życia naszego szafarki,
Ciągną nić złotą pracowite Parki,
Na wrzecioneczkach żywo namotają,
Dni nasze w złote kłębki nawijają.

A gdy już przędzy nie stanie srebrzystej,
To przetną pasmo i w drodze wieczystej
Wnet się człek ujrzy; ten szczęśliwy zasię,
Kto żył dla ludzi dobrze w swoim czasie.
I jako na świat przyszedł - tak i schodzi,
Czysty, jako się sprawiedliwym godzi,
A świat był jemu płomieniem ognistym,
Z którego żywot jak żelazo czystym
Wypłynął w wieczność, tam, gdzie ojce, dziady
Przeszli po cichu - na wspólne narady.

Zielona lipo moja, w której cieniu
Siadam i słonecznemu kryję się promieniu;
Jakże to wiele z tobą rozmawiałem,
Jakże to różne myśli wyśpiewałem,
Za każdą - złotą struną potrącając;
Aże przegrałem życie, wdzięcznie grając.
Mogłem ci wprawdzie w zbroi, przypasany
Do miecza rycerz - i między dworzany
Stanąć królewskie. Lecz ty, lipo moja,
I ty mi, gęśli, milsząś niźli zbroja!

Śpiewak też równie myślą sprawy ima:
I świat mu cięży jak hełm nad oczyma,
Za poczciwości chroniąc się pawężą
Tnie prawdę mieczem - aż smoki polezą,
Albo zapaśnik legnie - wszędy boje.
Walczy, kto ima lutnię, jak i zbroję.
I świat jednako nagradza też one,
Liście na głowę wkładając zielone.
Tak nad mieczowym greckim bohaterem,
Jako nad ślepym śpiewakiem Homerem
Jedno, lauru liście skroń obwiodły;
Ziemia cóż ludziom da? - jeno chwast podły.
Pod cienie lipy mojej, gościu pożądany,
Spiesz się, tu cię pokrzepi mój dzban polewany,
Złota przywita lutnia i ubogie progi,
I kwiaty mego sadu, a domowe bogi
Sen ci spuszczą przyjemny - aż cię zbudzą z rana
Na gołębniku ptaki i klekot bociana
Lub wierzbowa fujara... Gościu mój kochany,
Usiądź ze mną za stołem i wianek różany
Przyjmij - fraszka ziemskie rzeczy,
Byle ojców obyczaj szczerze mieć na pieczy
I stare "kochajmy się" rad zawsze wspominać,
I umieć sobie z Bogiem i szablą poczynać.
Toć wszystko - więcej człowiek uczynić nie może,
Tępy ma wzrok, by odgadł dziwne sądy boże.
Więc się cieszmy nadzieją, chwytajmy sny złote,
Że nam naszą poczciwość i ojcowską cnotę
Nagrodzą - choćby płoche te sny były,
Praw-li, komu się one na świecie przyśniły.

Pójdź, gościu, w moje progi, otwarte ci wrota,
Wita cię stara prawość i stara prostota,
Zrzuć zbroje i rumaka pachołkowi oddaj,
A zwyczajom się naszym staropolskim poddaj!
Chcemy sobie być radzi,
Rozkaż, panie, czeladzi,
Niechaj na stół dobrego wina przynaszają,
A przy tym w złote gęśle albo w lutnię grają!

piątek, 21 września 2012

Pieśń i Ziemi Naszej

Wincenty Pol

Co to tak się w głowie męci?
Rad bym duszę mą ocucił;
Ach, i z serca czy z pamięci
Coś wysnował i zanucił
Jakoś rzewnie czy miłośnie
I wesoło czy żałośnie,
Coś a bracie czy o bitwie,
O Koronie czy o Litwie?...

"Gadu, gadu, stary dziadu!

Pleć, pleciuga, byle długo;

Bajże, baju, po zwyczaju

O tym ,naszym polskim kraju!"

-W to mi grajcie, panie bracie!

W to mi grajcie, miły swacie!
Tyle szczęścia, co człek prześni,
Tyle życia, co jest w pieśni.

Długom błąkał się bez celu

I milczałem, troską blady.
Jak grobowy głaz Wawelu,
Bo nie było z wami rady.
W waśni bracia się rozdarła
I jak wróg mi życie zbrzydło,
Jak w więzieniu pieśń zamarła
I sokole zwisło skrzydło...

Dziś - gdy jest znów śpiewać komu,

Gdy was widzę znowu w zgodzie
W wielkopolskim starym domu,
Znów wam brząknę: "Żyj, Narodzie!"

*

A czy znasz ty, bracie młody,
Te pokrewne twoje rody?
Tych Górali i Litwinów,
I Żmudź świętą, i Rusinów?

A czy znasz ty, bracie młody,

Twoje ziemie, twoje wody?
Z czego słyną, kędy giną,
W jakim kraju i dunaju?

A czy znasz ty, bracie młody,

Twojej ziemi bujne płody?
Twe kurhany i mogiły,
I twe dzieje, co się śćmiły?

A czy wiesz ty, co w nich leży?

O, nie zawsze, o, nie wszędzie,
Młody orle, tak ci będzie,
Jako dzisiaj przy macierzy!

Trzeba będzie ważyć, służyć,

Milczeć, cierpieć i wojować!
I niejedno miłe zburzyć,
A inaczej odbudować...

Kto tam zgadnie, gdzie osiędziesz,

Jaką wodą w świat popłyniesz,
W której stronie walczyć będziesz
I od czyjej broni zginiesz?...

Wyleć ptakiem z tego gniazda,

Miłać będzie taka jazda,
Spojrzyć z góry na twe ziemie
I rodzime twoje plemie...

*

Tam na północ! hen, daleko!
Szumią puszcze ponad rzeką,
Tam świat inny, lud odmienny,
Kraj zapadły, równy, senny,
Często mszysty i piaszczysty,
Puszcze czarne, zboża marne,
Nieba bledsze, trawy rzedsze,
Rojsty grząskie, groble wąskie,
Ryby, grzyby i wędliny;
Lny dorodne, huk zwierzyny
I kęs chleba w czoła pocie. -
A na pański stół łakocie:
Lipce stare, łosie chrapy
I niedźwiedzie łapy.
Puszcz i żubrów to kraina,
A dziedzictwo Giedymina! -

Ćmią się puszcze, mgła się zbiera,

Po pasiekach kraj przeziera,
Wół za rogi orze zgliszcze,
W ostrym zwirze socha świszcze,
A za drogą, gdzieś w postronne,
Ciągną wózki jednokonne.
Koń obłączny w wózkach małych,
Lud w chodakach z łyku szytych,
W chatach dymem ogorzałych,
Dranicami płasko krytych.

Gdy na lud ten człek spoziera,

To aż serce żal opłynie
I zapytać chęć go zbiera:
Co ci ta, Litwinie? -
Ale Litwin nie wygada!
Bo w tej duszy hart nie lada!
Lud to cichy, rzewny, skryty,
Jak to mówią: kuty, bity.
Kiedy szczery, jak wosk topnie;
Ale gdy go kto zahaczy:
To i w grobie nie przebaczy
I na końcu swego dopnie! -

Choć kraj jego niebogaty,

Radzi sobie, bo oszczędny;
Nie marnuje grosz na szaty,
Bo rozsądny i oględny.
Nie zwykł on się kochać w krasie,
Ale myśli o zapasie
I dobytek w dom gromadzi,
I o jutrze wiecznie radzi.

Toteż znajdziesz w każdej porze

W bród wszystkiego, jak w komorze:
Czy w krajance, czy w gomółce,
Jest w serniku ser na półce.
Wiszą kumpie i wędliny,
I półgęski, i świniny;
Obok w długich żerdziach ryby;
Z siatki pachną leśne grzyby.
A kwas czysty miasto wody;
W lochu stoją białe miody,
Wódki starki i nalewki,
I rok cały lód przeleży. -
A już w świrnie wiszą wianki
I rozliczne przyodziewki;
Płótna cienkie, jasne tkanki
I przybory do odzieży.
W kubli stoi ów miód święty,
A dokoła włok rozpięty...

Nucąc pieśni o Birucie,

O Perkunie i Kiejstucie,
Przy łuczywie u komina
Przędzie miękki len drużyna;
A w pobliżu dziatwy zdrowej
Toczy kołem wąż domowy.
Krosna stoją w małym oknie
I czółenko pływa w włóknie;
Pieśni płyną, jak uroda,
A wiek schodzi niby woda...

Niby w ciężkim zadumaniu

O przeszłości czy kochaniu,
Stoją niemo czarne puszcze;
I rozlały się jeziora...
A po toniach ryba pluszcze,
A na niebie stoi gora:
Puszcze płoną gdzieś z daleka
I w zaścianku pies gdzieś szczeka,
A za głosem z tokowiska,
Czesze gęstwią leśnik śmiały,
Przez jelniki i zawały,
Do rodziny i ogniska.

Stanął - słucha - tam dzik ryje,

Uroczyskiem łoś pomyka,
Padła wietrząc wilk gdzieś wyje,
A puszczami żubr poryka...

"Da! niech ryje, niechaj wyje,

Niech pomyka, niech poryka,
Na strzał padnie mi przed psami,
Com dziś jeszcze nie zastrzelił,
Byle tylko się barciami
Niedżwiedź ze mną nie podzielił..."

Jak lud żyje po bożemu,

Tak i szlachta z sobą wzajem
Dawnym żyje obyczajem;
Na zaściankach po staremu
Czas jej duszy nie wykrzywił,
Nikt cię państwem nie oparzy,
A gdy w Litwie pan się zdarzy,
To pan sobie, jak Radziwiłł!

Bracia szlachta powietnicy,

Leśnych włości współdziedzicy,
W niebielonych siedzą dworach;
Tam to kolej do sąsiada
I z wielebnym ojcem rada:
O sejmikach, o wyborach,
Jaka komu padnie gałka,
Kogo wymieść na marszałka?

Wówczas z cicha to wybije,

Co się w głębi serca kryje;
A gdy w puszczy pociemnieje
I miód stary pierś rozgrzeje:
To przybędzie i czułości,
Wówczas żywiej i myśl płonie,
A więc radzą o Koronie,
O statucie i przyszłości;
Lub pociesznie drwią z Pinczuka
I z Żmudzina jak z nieuka.
Lud tam jeszcze nie zmięszany,
Wszystko jeszcze jest gniazdowe;
Jak te drogi powiatowe
Każdy swój i każdy znany.

Więc też każdy wie, co niesie,

A choć drugim nie pomiecie
Hardy strzelec w swoim lesie,
A brat szlachcic w swym powiecie.
I choć poznać nie da skoro,
Że o sobie wiele sądzi,
Choć w cichości i z pokorą
Ufa twardo, że nie zbłądzi,
Bo dokoła się ogląda
I wie dobrze, czego żąda;
A stąd bywa hart w naradzie -
"Litwin mądry nie po szkodzie";
I w tym głównie, głównie pono
Góra Litwy nad Koroną...
Lud nie darmo ta myśliwy
I skąpany w jezior łonie!
Bo głęboki jak wód tonie,
A jak łono puszcz, stróżliwy!
W puszczy też go widzieć warto,
Z strzelbą w ręku lub na łodzi;
Jak mu lekko i otwarto,
Jak strzał trafia, wiosło chodzi,
Jak zna dobrze wagę zwierza,
Wszystkie knieje i ostępy;
Kędy jaka rzeka zmierza,
Gdzie mielizny, rappy, kępy!
Toteż wodą czy na ledzie
Całą Litwą się przewiedzie.

Póki taje, jechać zdradno;

Lecz gdy w puszczach przyschną brody
Gdy rzekami kry opadną
I powtórne niskie wody:
Lądem, wodą, jadą, płyną,
Telegami i wiciną,
Do Mitawy, do Lipawy,
A Wiliją, Niemnem, Dźwiną
I do Tylży, i do Rygi,
Z kupią swoją na wyścigi.

Stamtąd Niemce i najemce

Za dalekie pławią morza,
Maszty; klepki, runo owiec
I niejedną beczkę zboża,
I niejeden lnu bierkowiec;
Litewskimi sycąc płody;
Zamorskiego ludu głody...

Jak za morzem Litwa spławna

Z puszcz odwiecznych w świecie sławna;
Tak o miedzę ziemia chlebna
Głodnym ludom jest potrzebna,
Żmudź to święta! Ziemia boża!
Na pół leśne jej obszary,
A na poły strojne w zboża;
Wolny oddech ma do morza
I wszystkiego ma do pary:
Bo lud wierny w ziemi zyznéj
I nieskąpo tej ojczyzny!

Od tych prądów świętej rzeki

Aż po morza brzeg daleki
I Łotyszów płone ziemie
Siadło twarde żmudzkie plewie.

Tam nie błyszczą pyszne gmachy,

Ale za to duże chaty
I wysokie dobre dachy,
Lud dorodny i bogaty.
Ponad drogą krzyżów pełno
I kapliczek tuż przy domu:
Lud odziany szarą wełną,
Pełen serca, pełen sromu
I zażywny, i niemarny,
Pracowity, gospodarny
I poważny, i nabożny;
Jednej krwi z tym swoim panem,
Jednej wiary z tym kapłanem.

Pan nie bywa tam wielmożny,

Nierozrzutny, ani butny:
A ksiądz biskup Boga sławi,
Do dobrego wiedzie ludzi
I jak ojciec błogosławi
Na odpuście "świętej Żmudzi!"
Lud tam żyje po zakonie,
A więc zda się zimny zrazu;
Lecz gdy serce zawre w łonie,
Nie usłyszysz z ust wyrazu;
Lecz łza tryśnie na wpół rzewna,
Na wpół krwawa, na wpół gniewna,
Piersi jękną z tajnej głębi,
Zamiar padnie, niby w studnie,
Lecz czas krwi tej nie wyziębi,
Dusza jego nie wychłódnie
I wypływie na jaw w czynie!

*

Gdy chcesz. wiedzieć, co to chowa
Nasza przeszłość w swoim łanie,
Jako stara sława płonie:
To jedź, bracie, do Krakowa.

Jeśli poznać chcesz zabawy,

Serce niewiast, świat ochoczy,
Gładkie słówka, piękne oczy:
To jedź, bracie, do Warszawy.

Jeśli myśl ci przyjdzie mylna

Zwątpić w przyszłość i w swobodę,
Wówczas, bracie, jedź do Wilna
Poznać z hartem dusze młode.

Gdy widoku szukasz złota,

Patrz, gdzie nędza obok błota;
Gdzie człek żyje śród spodlenia,
Znajdziesz ducha poświęcenia.

Do rozumu nie ma klucza,

Ale wszędzie jest w odwodzie,
Kędy bieda już dokucza,
Gdzie pracuje człek o głodzie.

Lecz gdyś w świecie trochę pożył

I zatęsknisz już do ludzi,
Czystych, jako Bóg ich stworzył,
To się przypatrz im na Żmudzi!

A gdy Żmudź ci przyjdzie rzucić,

Nazad Litwą znowu wrócić,
To przed pińską opatrz drogą
Wóz twój dobrze w potrzeb wszelką;
Bo w pustynię wjedziesz wielką,
W ziemię dżdżystą i ubogą.

Droga pójdzie ci przez błota,

Po nich długi pomost spłynie,
W oczeretach oko zginie,
A kraj nudny niby słota!

Ani ruchu, ani duchu,

Woda stoi, wiatr nie wieje;
Lud po puszczach mało sieje;
Jedno lasem się zabawia:
Dziegieć pali, drzewo spławia,
Drze dranice, gnie obody
I nałożon jest do wody,
Jak tych bobrów leśne plemie,
Co z nim na spół trzyma ziemie.

Mnóstwo jezior, rzek niemało

Po kotlinach się rozlało;
Miasto trawy, rokiciny,
Miasto bydła, huk zwierzyny.

Lud też strzelcem, póki lody;

Lecz gdy z wiosną ruszą wody,
A po puszczach wzbiorą kały:
To pod wodą jest kraj cały,
A bezpieczen lud na łodzi
Pływa wszystek śród powodzi.

*

Gdy wyniesiesz z pińskiej drogi
Z ludźmi twymi całe ziobra,
A z furmanką całe nogi:
Podróż była bardzo dobra!
Lecz pamiętaj gałęź choją,
Poza bryką zatknąć swoją,
Gdy się będziesz na Ruś wdzierać;
Pamiętaj się nie obzierać,
By ci czego bies nie wlepił
I za bryką nie wczepił!
A gdy wjedziesz w Ruś pasznistą,
Równą, suchą, nielesistą,
W lada którym ruskim siole
Krasawice stojąc w kole
"Z puszczy jadą" - wołać będą
I z hałasem wóz obsiędą,
I rozerwą gałęź choją,
I do cerkwi się przystroją.

Gdy przypomnisz wówczas sobie

Owe puszcze, patrząc krajem,
Mrówie pójdzie aż po tobie,
A Ruś ci się wyda rajem!

Kędy wóz twój, bracie, wbiegnie

Na szerokie czarne drogi,
Tam przed Labą Wołyń legnie
I zapomnisz kraj ubogi.

W lewo spłyną czarne role

Ukrainy bujne leże:
Na wprost, aż po Dniestr, Podole;
A wzdłuż Dniestru - Pobereże.

Tam już dostać wody zdrowéj,

Tam krynice i dąbrowy,
I brzozowe czyste gaje,
A pług czarną ziemię kraje.

Z wolna wznoszą się kopanie,

Rzeki śmielsze nurty wiodą
I tam, kędy łan nadstanie,
Ciągną stawy się za wodą.
Czajki wrzeszczą nad błotami,
Bocian stoi nad żabieńcem,
A rybitwy krążą wieńcem,
Ponad groblą i wodami...

Jeśliś, bracie, jest myśliwy,

Na wołyńskie zajedź stawy:
Boś nie słyszał takiej wrzawy
Dzikich ptaków, jakoś żywy.
Podsuń czółnem pod szuwary,
Bo pocieszne ptasze rady,
Tam to sejmy, tam to gwary
I zaloty, i biesiady!
Słysząc krzyki i gwar dziki,
Patrząc na te ptasze zwady,
Tak się dziwnie w myśli plecie,
Tak się tonie w ptaszej wrzawie,
Iż przepomni człek o świecie;
Wstyd to mówić, lecz żal prawie,
Że człek ptakiem sam nie żyje,
Takie szczęsne to bestyje!

Pełny oddech ma tam życie

I wszystkiego w bród obficie:
Ryb i zboża, i świniny,
Bydła, koni i zwierzyny,
I konopi, pszczół i miodu,
I niemało też ,narodu!

Tam, ku górom midoborskim

Coraz wyżej kraj się wznosi;
Milę jedziesz kranem dworskim,
Ziemia z datkiem aż się prosi!
Lecz człek pracy nie podoła,
Bo choć duże, długie sioła,
Więcej ziemi, więcej trudu
Niż jest szczęścia, niż jest ludu;
Smutna bywa ludu dola,
Bo pan twardy i niewola;
Nie pocieszyć się tym dobrem,
Kędy praca lezie ziobrem.
Otoż kiedy łan obsiewa,
Smutne dumy lud tam śpiewa
I śród wioski niegrodzonej
W wiecznej żyje on tęsknicy...
Ruskie kawki i gawrony
Gwarzą tłumnie na dzwonnicy;
Przy niej stoi dąb odwieczny
Jak śród ludu kniaź bezpieczny.

Cerkiew z trzema kopułami,

W niej odprawa - a pokłony,
Przed carskimi stojąc drzwiami,
Bije lud na twardo chrzczony!

Na nim kożuch ślni barani

Albo świta domu bita,
Rzemień suty i but kuty,
A bekiesza z sukna na niéj,
A na dziewce wieniec z ruty.
I naówczas wzdłuż krainy
Drzemią łęgi a caryny...
Lecz w dzień budny w polu głośno
I hukanie grzmi donośno,
A gdy cichnie nad wieczorem,
Ścielą mgły się ponad borem;
Z pasowiska wraca stado,
Żuraw skrzypi u krynicy,
A koniuchy na noc jadą;
A ostatni blask wieczoru
Złoci białe szczyty dworu
I potrójny krzyż cerkwicy...

Wówczas starzy się gromadzą

I o swoim statku radzą,
Przy kieliszku w karczmie kumy. -
Na potulne wieczornice
Ciągną z śmiechem krasawice,
Stare, ruskie piejąc dumy. -
I matula świeci doma,
Choć już północ. kur ogłosi;
A donieczka, choć się sroma,
Choć się sroma, chłopców prosi,
Aby nie iść do dom samej:
Bo się różnie ludziom zdarza
Na przełazie u smętarza
I u dworskiej, pańskiej bramy.

Różnie sobie dziewczę wróży,

Za co jej to chłopak służy?
A za służbę tak użytą
Płaci całus, słodkie myto!
Gdyby matuś nie łajali,
Toby pewno się żegnali
Bez ustanku, aż do ranku,
Bo to nigdy już niesyta
Młoda dusza tego myta...

Tyle też to szczęścia, tyle,

Co te nocne dadzą chwile!
Bo o świcie, krwawe życie!
Nie ma kumy, nie ma swata,
Nie usłyszy nikt już śpiewki.
Gdy ataman zakołata:
"Hej, do dwora!" - Nie przelewki! -
Ba tam, kiedy dwór - to wielki!
Kiedy posłuch - to już wszelki!
Kiedy liczą - to miliony!
Kiedy jedzą - to łakotki!
Kiedy biją - to na sotki! -
Kiedy pan - to urodzony
Pewno z księcia albo z króla!
W domu jego dworno, szumno,
A tak straszna jego wola,
Że nieposłuch - chłopu trumną!

Tysiąc pługów na obszarze

Orze zagon, gdy pan każe;
I po dawnym tam zwyczaju
Brzęczy złoto przy tokaju.
Koń arabski rży przy żłobie,
Służba panu szczerość kłamie,
A o głodzie i po dobie
Drzy przy koniu kozak w bramie.

Gdy przybędziesz tam nieznany,

Pan cię dumnym .okiem zbada;
Sam zamorską mową gada,
A z błazeńska dwór ubrany.
Na to tylko w dym cię prosi,
By cię dumą upokorzył,
Bo łaskawie ledwo znosi,
Że i ciebie Pan Bóg stworzył...

Choć cię w świecie brano w kleszcze,

Choć wyszedłeś już z językiem
Jak to mówią - ze szkół jeszcze,
A z żołnierki szczwanym ćwikiem:
Nie znasz, z czego począć mowę,
Kiedy w taki dom przybędziesz -
Choć do kogo się przysiędziesz,
Takie wszystko czcze, jałowe,

Nieużyte, zimne, twarde,

Takie nudne, takie harde,
Jakby nigdy nie słyszeli
Polskiej mowy, brzęku strony;
Nigdy serca nie ujęli,
A w tym sercu krwi czerwonéj!


Nie po cnocie, lecz po złocie

Poznasz, że ta wnuk hetmański;
Albo tylko po klejnocie,
Co ozdabia dworzec pański.
Już z przeszłości ani cienia;
Ni zwyczaju, ani zbroi,
Państwo tam za wszystko stoi!
Nic polskiego - krom imienia...

Nim by z nami los dzielili,

Nim by jeszcze warci byli
Promnickiego kawał chleba
I braterstwa, i swobody:
Ochrzcić by ich jeszcze wprzody
W Wiśle albo w Gople trzeba.

Prędzej w duszy tam niewieściéj

Rzewna, prawa myśl zagości
I dzisiejszych tych boleści,
I bezprawia, i przyszłości:
Lecz o panu Ryczywole
(Jak ów mówił) milczeć wolę!

Jednak - jeśli chcesz z pociechą

Kraj opuścić, to patrz, bracie,
Kędy donn pod niższą strzechą,
Tam przyjęcie czeka na cię.
Tam młódź rzezka i świat inny,
Umysł prawy i niewinny,
Tam się jeszcze tylko chowa
Serce polskie i myśl zdrowa,
A zacisznie i w kąciku,
I w pomiernym tym staniku...

*

Gdy wołyńskie łany rzucisz
I na wschód twe konie zwrócisz,
Bez oporu oko zginie
W pogranicznej Ukrainie.
Tam to konie, tam to charty,
Step rozległy, świat otwarty!
Wóz twój wbiegnie na rozdroża,
Wiatr zaleci cię ad morza;
I krew raźniej ruszy w żyłach,
I koń czujniej strzygnie uchem;
Drogę swoję po mogiłach
Liczyć będziesz stepem głuchym.

Tam świat bystry, trzeźwy, czujny,

Jak na czatach błysk oszczepu,
Jak młodości umysł bujny,
Tak szeroki oddech stepu!
W jarach kraj ku rzekom spada,
Ziemia głuchym jękiem gada,
Dumka mówi o przeszłości,
A wiatr bieli stare kości...

Hej, ku morzu, ku Czarnemu,

Ku limanu szerokiemu,
Na południe Dniepr tam płynie!
A cześć Ławrze! Sława Bogu!
Hulaj, koniu, po rozłogu,
Nam żyć tylko w Ukrainie!

Szumi woda porohami,

Od porohów sokół leci,
Wicher wyje mogiłami,
Wilk oczyma nocą świeci,
Burzanami koza dzika,
Oczeretem lis pomyka.
Pędzi tabun, gdy wilk wpadnie,
We mgłach dyszą ciche jary
I mkną mary przez czahary,
I krynica bije na dnie...
A tu czesze stepem; borem,
Z listem Kozak, gdzie pan każe;
I czumackie ciągną maże
Od Limanów w świat taborem;
Po rozdrożach czort je wodzi
I tumany nocne płodzi...

Ponad Dnieprem, między jary,

Zasiadł dumnie Kijów stary;
Tam złocone monastery,
A w nich czerńce staro-wiery;
A gościńcem do Kijowa
Płyną maże z miodem, z zbożem;
A po Dnieprze, niby morzem,
Z puszcz poleskich spławy drzewa.

Rzeki ciągną się jarami,

A nad nimi długie sioła;
Na lewadach, za sadami,
Bujny lud, jak w ulu pszczoła.
Niby sosna, niby wiosna,
Ukraińska krasawica;
A mołojec każdy wojec,
Raźny, harny, a od lica!
W sercu śmiałym, w żyłach zdrowych
Bije dotąd krew koszowych;
A jak krew ich w żyłach bije,
Tak ich pamięć w pieśni żyje;
Jak stepami Dniepru szumy,
Płyną siołem stare dumy...
A po dworach pusta służba
I koń czerkies, Kozak drużba;
I poszyto, i obuto,
Nie wymyślnie, ale suto!

Tu języka Lach nie zbłaźni,

Jak przed wiekiem nieodrodny;
Stały w gniewie i w przyjaźni,
I zuchały, i dorodny;
Nie zwykł w księgach łamać głowy,
Ale z serca idą mowy,
Chwat po prostu! lubi konie,
Węgrzyn stary, krymskie burki,
Charty, łowy, jasne bronie
I bekieszki, i lisiurki.
W męskim ciele serce prawe,
W prostej głowie rozum zdrowy;
A za dobrą jaką sprawę
Zawsze życie dać gotowy.
Bo tak ojciec i dziad czynił,
Więc i syn, i wnuk się kusi:
Niechaj padnie, co paść musi,
Byle człek się nie obwinił...

*

Jasne słońce nad Podolem!
Po parowach kraj się zboczył;
Wielkim łukiem czy półkolem
Dniestr ku morzu się zatoczył...

Jarem, jarem za towarem;

Obłogami za wołami,
Manowcami za owcami -
Pobereżem na Podole,
A w Podolu jak w stodole!

Jak zaległy ziemie boże,

Przebież kraje, przerzuć mole,
Zjedź świat cały, przepłyń morze,
Nie ma kraju nad Podole!
Jak zasięgnie tylko oko
I daleko, i szeroko,
Świat kłosami tylko płynie
I w obszarach oko ginie...

Tu kraj cały jednym łanem

I nadany wszelkim płodem;
Płynie mlekiem, płynie miodem;
A lud cały wielkim panem!

Ziemie czarme, niepochybne,

Pasze żyzne, wody rybne,
Mało wprawdzie trochę lasa,
Ale za to chleb do pasa!
Z rolą człek się tam nie kłopi,
Słomę pali, nawóz topi
I co zmoże, w skład wyorze,
A jak umie, Boga chwali!

Kilkoletnie sterty, brogi

W toku z laty poczerniałe,
Jak miasteczka stoją małe,
Niestrzeżone, na obszarze -
I na polu skot w koszarze,
Co zabiela dniem rozłogi.
A skot bywa szerści siwéj,
A koń bywa gęstej grzywy,
Nóg żelaznych, twardej skóry,
Bez narowu, lecz ponury.

Za okopem lub za płatem

Wsie zamknięte kołowrotem;
A choć rzadkie, duże, syte,
Chaty czysto wymuskane,
Strzechy grubo, równo szyte,
Drogi rowem okopane.

Kiedy spuścisz się ku wodzie,

Tyś zajechał niby w góry:
Skała żebrem wzrok ubodzie,
Brzegowiska istne mury;
Po nich pnie się zarośl młoda,
Z nich urwisko skał opadło,
Na łotokach szumi wada,
A staw czysty jak zwierzciadło!
Lecz gdy wymkniesz się z parowu,
Skały znikną, szum nastanie,
Jakbyś był na stepie znowu,
Równo, cicho znów na łanie...

Cicha - jednak niby ludno:

Wszędy zboża, wszędy krzyże,
Konik polny piosnkę strzyże,
O mogiłę też nie trudno...

Kłosy płyną w lekkiej fali,

A gdzieś widne w sinej dali
Brzozy smutne i powiewne,
I dąbrowy starodrzewne...

A i ludu wdzięczne lica,

Boć to czysto, biało odzian,
Jak dąb młody rzeski młodzian,
A dzieweczka - jak pszenica!

W chacie też to człeka radzi

Bogiem, chlebem witać w progu;
I Bóg gościa spać prowadzi,
I na drogę zlecą Bogu.

Stary zwyczaj - dobre plemie -

Człek po Bogu - chleb po ziemie -
Wszystko zgodne - wszystko w cale -
Lecz i tutaj "nie bez ale!"

Bo śród bożej tej krainy,

W tło narodu ćma się wprzęgła,
Co z klęsk kraju się wylęgła -
Czeladź podła, wszemu krzywa;
Która wierzchem ludu pływa,
Jak nieczyste szumowiny!

Daj ją katu, gospodyniu,

I to zboże czyść z kąkolu!
Gorszy niż pan na Wołyniu
Jest półpanek na Podolu!

Wzrośli oni w ziemi naszéj

I rozbojem, i kradzieżą
Za plecyma naprzód Baszy -
A dźwignąwszy się łupieżą,
Z padstarościch na dziedzica,
By tumanem świat złudzili,
W carskie grafy się poszyli -
Resztę dała Targowica...

Że ich państwo nowej daty,

Więc co swoje, to im wadzi:
I pod lada stare graty
Podszyć by się chętnie radzi!
A więc świecą blichtrem, szumem,
Drżą przed ludem i rozumem,
I przed Bogiem, i przed Wiarą,
Przed przyszłością i przed karą.
I na ich to kiedyś głowę
Spadną grzechy zaborowe!

Chroń się, bracie, ich widoku,

Bo niemiło cię poruszy.
Co u ciebie w sercu, w oku,
Nie postało to w ich duszy!
Lecz raz jeszcze potocz okiem,
Po tych łąkach, po tych łanach
I po stawie, po szerokim,
I po złotych tych basztanach;
A wypiwszy strzemiennego,
Starym miodem lub wiszniakiem
Z rąk człowieka poczciwego,
Jedź na zachód bitym szlakiem,
Bo od tych to niw, kurhanu
Aż do Bugu, aż do Sanu,
Leży, czarno wyorana,
Ruś czerwona, Ruś hreczana!

A od ruskich rzek wybrzeży,

Aż po Tatrów pierś jałową,
Po dziedzinę krakusową,
Tam po Odrę, po Żuławy,
Stara ziemia Piasta leży;
I lud gnieździ starej sławy,
A w pośrodku Wisła bieży!

Na południu w jasne chmury

Wystrzeliły sine góry!
Za górami, za lasami
Poszedł Beskid granicami!
Wziął się, kędy Wisły źródła,
A zaginął ,;w Czarnym Lesie",
Kędy zwierz się w gawrach kudła,
A ku równiom Świeca rwie się.

Tam to szumią górskie wody,

Wierzchem ćmią się jaworzyny
I woń ronią połoniny,
I jelenie wieją chłody!
A Beskidem płyną chmury
W czarne lasy, w silne góry...

Z Bogiem, ludu, z Bogiem, w Bogu

Od tych źródeł do Rozrogu!
Boć ci dobrze w twoich górach,
Na tym owsie i żętycy!
Orły twoje współdziedzicy
I swobodny ów świat w chmurach.

Jak potopu świata fale

Zamrożone w swoim biegu,
Stoją nagie Tatry w śniegu,
By graniczny słup zuchwale!
Biodra Tatrów las osłania,
Ponad nimi stoi chmura,
A po halach wiatr przegania
Uronione orle pióra.
Świat ta chłodny - a Łomnica
Świeci polskiej ziemi do dnia
Nad Tatrami, jak pochodnia,
A na pełni, jak gromnica...

Każda skała z Tobą gada;

Wiatr, co w równiach ledwo wieje,
Z nóg tam garnie - deszcz, co pada,
To już w turniach śniegiem sieje.
A powyżej, wyżej jeszcze,
Pływa sobie orle wieszcze.
Gdy wyleci i zawiśnie
Na błękicie bez obłoku
I dokoła okiem błyśnie:
Widne stamtąd jego oku
Okolicznych wieżyc dachy,
Polskie puszcze i ziemice,
Krakowskiego zamku gmachy
I węgierskich gór winnice...

Czeladź górska też nie podła;

Lud wysmukły niby jodła,
Niby górski potok szybki,
Jak ptak lekki, jak pręt gibki,
Wiecznie niby młody młodzian!
Strój ma krótko ukasany,
Topor jasno nabijany,
A sam wszystek wełną odzian.

Czysty, ludzki, szczeromowny,

Strojny, dbały i budowny,
Zna się dobrze i na ziołach,
I na gwiazdach, na pogodzie,
Śmiały w skałach i na wodzie,
A radniejszy niż lud w dołach.

Ziemia jego mało rodzi,

Więc też luźno człek nie chodzi;
Gdy opędzi zimę snopkiem,
Idzie w równie za zarobkiem.
Do topora lud to sprawny,
A do kosy jaki sławny!
Jaki wesół i ochoczy,
Gdy na kośbę w równie rusza!
Jak przyśpiewa i wyskoczy,
Jaka to tam w tańcu dusza!

Na świętego; na Wojciecha,

U nas w polu już pociecha;
Ale w górach ledwo taje
I zaledwo jar nastaje.
A na świątki, na Zielone,
Szumią majem świeże lasy,
Owce w góry wypędzone,
W halach schodzą się juhasy -
Stary baca rej im wodzi,
Pies liptowski strzeże owiec,
A przez lato juhas zbrodzi
Każdy potok i manowiec.

*

W góry! w góry, miły bracie!
Tam swoboda czeka na cię.
Na szałase do pasterzy,
Gdzie ze źródła woda bieży,
Gdzie się serce z sercem mierzy
I w swobodę człowiek wierzy!
Tutaj silniej świat oddycha,
Tu się szczerzej człek uśmiecha,
Gdy się wiosną śmieją góry.

A gdy ponad turnie czasem,

Przegrzmi latem nagła burza,
To zieleńsze potem wzgórza,
Popod hale, ponad lasem,
Świeższe, żywsze, barwy, wonie
I powietrze bywa lżejsze,
Ach, i bole serca mniejsze!
Czystsze czucia w lżejszym łonie...
Trawnik błyszczy w świeższych rosach,
A olbrzymie półobręcze,
Rajskie wstęgi, jasne tęcze
Pną się łukiem po niebiosach!

O, te skarby, te obrazy

I natury, i swobody:
Chwytaj, pókiś jeszcze młody,
Póki w sercu jeszcze rano!
Bo nie wrócą ci dwa razy,
A schwycone pozostaną...
Nie wyrywaj się z gościny,
Gdy cię losy tam zawiodą.
A z powrotem puść się wodą,
Na Dunajcu przez Pieniny,
W równie - w równie, gdzie ci tworzyć,
Gdzie ci działać, bez wahania
I w potrzebie żywot złożyć
W dobrej sprawie z przekonania!

Bo od gór tych aż po morza

Legła ziemia sławna z zboża,
Z wiary, z męstwa, z gościnności
I z nieładu, i z wolności!.
Wielka krzywdą i cierpieniem,
Święta krwi tej poświęceniem!

Bóg, choć dojmie, błogosławi

I dał szczodrą ręką z nieba
Narodowi, co mu trzeba,
Jako ojciec - Staszic prawi:
"Dał mu chleba i stal twardą,
Złota, srebra, jedno w miarę!"
Serce czułe - duszę hardą -
Miękką wolę - silną wiarę -
Kraj otwarty - miłość kraju -
Złych sąsiadów - ramie silne -
Mądrość złożył w obyczaju
I dał czucie nieomylne!

Toteż ludzie tam najszczersi!

Tam to polski świat ochoczy,
Serce chłopcom ledwo z piersi,
A krew z lica nie wyskoczy.
Tam to dziewcząt śliczne oczy!
Do taneczka tylko śpiewki,
Stare baby wygadane,
A wesołe i rumiane
U matusi rosną dziewki.

Kędy wzgórek, to i dworek,

Kędy wioska, tam i woda,
Kowal pijak i gospoda -
A nad wioską i nad borem,
Nad sadami i nad dworem,
Jasną blachą pobijany
Świeci kościół murowany.
Stare drzewa wieży bronią
I na Anioł Pański dzwonią;
A gołębie krążą stadem
Nad plebanią i nad sadem...

Dwór pod lipą stoi biały,

Pod piastowym dębem chata,
Nad nią bocian gniazda splata,
A w niej żyje lud zuchwały.
Po nim gęsta bywa blizna,
Bo po ojcu broń puścizna:
Kord we dworze wisi stary,
W chacie stoi kosa stara,
A lud jednej krwi a wiary,

A krew polska i ta wiara!

Po kościołach chwała boska,
Na odpusty naród płynie
I cudowna Częstochowska,
Jak szeroka Polska, słynie!
Rej na godach drużba wiedzie,
A z weselem kulik jedzie!
Tam to druhny, śpiew miluchny
I gospodarz gościom rady;
Tam to tany a biesiady!
A gosposie takie wdzięczne,
Takie lube i urocze
I w przyjęciu takie zręczne,
Iż gdy która cię powita,
Z mazowiecka zaszczebiocze
I ogości, i opyta:
To aż serce żałość chwyta. -
Taka to tam szczera mowa,
Tak serdeczne, proste słowa!

Póki zgodnie, póty zgodnie,

To i miło, i swobodnie!
Lecz gdy obcy w bójkę wda się,
Gdzie rzempolą raźno grajki;
Nie policzy kółek w pasie,
Gdy go wezmą na kiłajki!
Tam nie żarty, bójka sroga;
Pod razami trzeszczą kości,
A kosterę wiedzie droga
Suchym lasem do wieczności!

Bo to lud, co krew ma w żyłach,

A krew pono nie jest lodem!
Lud to z Pana Boga rodem,
Toteż czuje się na siłach.
Więc do czego się sposobi,
To nie idzie mu już żmudnie
I co robi, to już robi
Z całej duszy nie obłudnie!

Gdy pracuje - to już szczerze,

Kiedy sądzi - to z powagą,
Gdy się modli - w dobrej wierze,
A gdy mówi - to rzecz nagą!
Kiedy kocha - to serdecznie!
Lecz nie bardzo tam bezpiecznie,
Gdzie na wroga godzi składnie:
Bo się bije rad gromadnie -
I co pocznie za gromadą
I za wspólną ludzką radą,
Toteż idzie mu i składnie.

Więc czy w drodze, czy to w rynkach,

Czy na polu, czy w kościele,
Na dograbkach, na obżynkach,
Wszędzie razem ludu wiele.
Przy zabawie czy przy pracy,
Wszędzie razem, pieśnią, mową,
Wszędzie jedni i jednacy
Czy do pitki, czy do bitki,
Czy do szklanki, czy do tanki,
Czy to przyjdzie do piosenki,
Czy dołożyć przyjdzie ręki,
Czy nałożyć przyjdzie głową!

A przy szklance, pogadance,

Jeśli wspomnisz mu o żonie,
O domowym jego progu I ojczystym tym zagonie,
I o dziatwie, i o Bogu:
Toś mu zabrał duszę całą!
To i we łzach się rozpłynie,
I przebaczy lub pominie
Krzywdę wielką, jak rzecz małą.

Choć to swoje, człek się kusi

I pochwalić, co się godzi:
Niezła ziemia to być musi,
Kiedy takie ludzie rodzi!

Częste, gęste piaski, laski,

Lecz głód rzadki, Bogu dzięki!
Gdy się naród rzuci rojem
I dołoży silnej ręki,
To nie darmo się i znoim:
Gumna, stogi się postroją
I jest dosyć w potrzeb swoją,
I świat karmim chlebem swoim.
Głośno słyną te pszenice
I za morzem ziemie maskie:
Sandomierskie i kujawskie,
I proszowskie okolice!

Choć im jedna świeci zorza,

Jednak różne znajdziesz kraje;
Lecz po dworach, aż po morza,
Wszędzie jedne obyczaje:
W stajni konik domorosły,
W domu ściana modrzewiowa,
Umysł hojny i wyniosły,
A cnota domowa!

Przy dziedzińcu dom chędogi,

Półtoraczne ławy w ganku,
Sień obszerna, a przy wianku
Wiszą strzelby, smycze, rogi,
Kordy, rzędy, drożne burki
I wyprawne pękiem skórki,
Drzwi na oścież - a w pokoju
Stół dębowy, woskowany,
Pod nim niedźwiedź rozesłany,
Dzban cynowy do napoju,
A na ścianach antenaty,
A na półkach śrebrne blaty.

Jak dzień boży, szum na sali,

A z tej sali coraz daléj
W lewo, w prawo, jasne, ciemne,
Opuszczone i przyjemne,
Jawne, strojne i ukryte,
I bielone, i obite,
Zakomórki i kąciki,
I pokoje, pokoiki,
I sioneczki, narożniki!

To dla pana, dla jejmości,

To dla panien, to dla gości,
Dla paniczów, pokojowych,
To dla panien respektowych.

Co tam schowka, co tam sprzętów,

Dworskiej służby, rezydentów!
A dopieroż spojrzeć wkoło,
Po układzie tym pokojem,
Jak tam dziwnie i wesoło,
Jak tam każde swoim strojem
W swym gniazdeczku się sadowi,
Ktoż sto wszystko wam opowie?! -

Wielkie domy za granicą;

A w nich ciasno, choć nie ludno.
U nas mury się nie świécą,
A o kącik nie tak trudno.
Ledwo człek by czasem wierzył,
Dom niewielki - wtem gość wchodzi:
Ot i domek się rozszerzył
I wnet miejsce gdzieś się rodzi.
Przybył drugi i dziesiąty
I nie ciasno jest nikomu:
Wyprzątnięto wszystkie kąty,
Coraz szerzej w małym domu;
Zda się, że pan domu sobie
Ścian i miejsca gdzieś przysporzył,
A on tylko w domu tobie
Drzwi i serce swe otworzył.
I ta strzecha, choć uboga,
Chociaż niska, przecież bliska,
Dla obcego i dla swego
I od Boga aż do wroga
Jest tu miejsce dla każdego.

A dopieroż to przyjęcie,

Jakie bywa w polskim domu!
Jak tam każdy goszczom święcie!
Jak nie braknie nic nikomu!
W dzień wesoło, w noc rzęsisto,
Biała, gładko, potoczysto.
Czeladź syta i okryta,
Wszystko w czasie urządzone,
Przymoszczone, osłodzone,
Indyk kruchy, kapłon tłusty,
A do tego dzban nie pusty.
Jest czym serce rozweselić,
Jest się wszystkim czym obdzielić.
Choć przyjęcie najłaskawsze,
Jest mis parę, parę dzbanów,
Zostawianych jeszcze zawsze
Dla "Zagórskich Panów!"

Lecz gdy rzucisz stoły hojne

I pominiesz dworską bramę,
Ściany jakby nie te same,
Znowu ciche i spokojne...
Przed świętymi lampa płonie,
Na kominku ogień strzela,
A tym światłem czasem spłonie
Ponad łożem karabela...

Gdy za wcześnie do spoczynku,

A Bóg nie dał w dom sąsiada,
Osiwiała para siada
Do mariasza przy kominku:
I jegomość kartę łaje,
A z czterdziestu jejmość zdaje...

Wszystko cicho - nic nie szaśnie,

Czasem tylko warta wrzaśnie
Albo kotki załopocą
Lub panienki zachichocą...

Bo i coż to tam za żywość

Młodych Polek i uroda!
Tam wstyd szczery, tam poczciwość,
Tam po Bogu dusza młoda!
Boć ta w Cnocie i w szczerocie
W wiejskim domku uchowane,
Wypieszczone, umuskane;
Niby dumne i dostojne,
A potulne, jak trusiątka!
Niby dworne, a pokorne,
Jakieś takie bogobojne
Jakby jakie niebożątka!

Myśl ich cicho w życiu świeci,

Pełne życia, jak nadzieje;
Lubią pieśni, tańce, dzieci,
Wiosnę, kwiaty, stare dzieje...

Gdy wesołe, istne trzpiotki

I wiewiórki, i szczebiotki!
Lecz gdy w smutku myśl zagrzebie,
Wówczas Polka taka rzewna:
Iż uwierzysz, że jej krewna
Najsmutniejsza z gwiazd na niebie!
Choć człek duszy jej nie zbadał,
Wkoło serca tak tam prawo,
Tak rozkosznie i tak łzawo,
Jakbyś grzechy wyspowiadał.
A gdy uśmiech łzę pokryje
I dla ciebie serce bije:
To cię dojmie tak do żywa,
Iż to cudne, cudne dziwa,
Że się serce nie rozpłynie,
Że od szczęścia człek nie zginie!
Zda się, że to żyjesz społem
Z rajskim dzieckiem czy z aniołem.
Lecz to szczęście, nie tak tanie,
Przeboleje dusza młoda;
Jednak lat i łez nie szkoda,
Boć raz w życiu to kochanie,
A jak ci się która poda
Z całej duszy i statecznie,
To już twoją będzie wiecznie
I w ład pójdzie ci z nią życie,
Bo twej duszy nie wyziębi:
Ona sercem pojmie skrycie,
Co myśl wieku dźwiga z głębi,
Co się w czasie zrywa, waży,
To w rumieńcu na jej twarzy
Jak w zwierciedle się odbije,
Bo w tym łonie przyszłość żyje!

A czy chcecie wiedzieć jaka? -


Świetna! świetna, jak myśl ona,

Którą natchnie Bóg i bitwa!
Czysta, święta jak modlitwa
Przed skonaniem odmówiona,
A potężna jak lud kmiecy,
Co ją dźwignie swymi plecy! -

Wyleć, wyleć, orle młody!

Ponad ziemię, ponad grady
Z myślą, z pieśnią wyleć społem,
Potocz młodą duszę kołem!
Wyleć śmiało i wysoko,
I odetchnij w świat szeroka!
Obleć ziemię skrzydłem gońca,
Opatrz wszystko okiem słońca!
Bo tych twoich borów szumy
I tych łanów złote kłosy,
I tych ludów śpiewne dumy
I wód fale, i niebiosy -
Grają jedną pieśnią zgodną,
Jak Bóg wielką i swobodną!
Pieśnią, której nic nie stłumi!
Temu tylko zrozumiałą,
Kto zrósł z ziemią duszą całą,
Kto za kraj ten zginąć umie...

Gdyby wiarze pognębionej

Traf szczęśliwy podał plecy,
A tej szlachcie znarowionej
Gdyby Bóg dał rozum kmiecy:
Cóż za życie pełne cudu!
Co za dola! co za zorza!
Zeszłaby nam z tego morza
I świeciłaby dla ludu!

Bo i cóż to tam za dusza,

Co tym ludem skrycie wzrusza!?
I wybija w tych to pieniach,
W hej dzielności na igrzysku;
I w tych męskich uniesieniach
Na pobojowisku! -

O, z tym ludem, ojców Boże!

Nim w spoczynku głowę złożę,
Dozwól jeszcze siać i zbierać!
Lub, gdy nie dasz przy nim pożyć,
Dozwól przy nim choć umierać
I strudzone kości złożyć...

czwartek, 20 września 2012

Do Ludwiki Bobrówny

Juliusz Słowacki

Gdy na ojczyznę spojrzą oczy Lolki,
Karmione złotem i tęczową czczością,
Niechajże patrzą tak, jak oczy Polki,
Spokojnie - ale z ogniem i miłością.
Jeśli je patrzeć na smutek przymuszą
I na lud, który tam w łańcuchach pędzą:
Niechaj te oczy łzami się zaprószą,
Lecz niech się nigdy nie zamkną przed nędzą.
Kiedy z tych oczu łez opadnie rosa,
A ludzie dobrzy będą w nie patrzali:
Pokaż im w oczach otwartych niebiosa
Aż do błękitu dusz - i jeszcze daléj...
Gdy przyjdą wieszcze porwać naród z trumny
I rzucić w ogień tych, co skry się boją:
Z oczu rzuć takie dwie światła kolumny,
Jak ognie, które na wulkanach stoją.
Wtenczas ja, widząc te łzy i wulkany,
Powiem i w rymy to włożę królewskie:
Że choć widziałem w oczach cztery zmiany,
Prawdziwie Lolka ma oczy niebieskie.

W pamiętniku Zofii Bobrówny

Juliusz Słowacki

Niechaj mię Zośka o wiersze nie prosi,
Bo kiedy Zośka do ojczyzny wróci,
To każdy kwiatek powie wiersze Zosi,
Każda jej gwiazdka piosenkę zanuci.
Nim kwiat przekwitnie, nim gwiazdeczka zleci,
Słuchaj - bo to są najlepsi poeci.
Gwiazdy błękitne, kwiateczki czerwone
Będą ci całe poemata składać.
Ja bym to samo powiedział, co one,
Bo ja się od nich nauczyłem gadać;
Bo tam, gdzie Ikwy srebrne fale płyną,
Byłem ja niegdyś, jak Zośka, dzieciną.
Dzisiaj daleko pojechałem w gości
I dalej mię los nieszczęśliwy goni.
Przywieź mi, Zośko, od tych gwiazd światłości,
Przywieź mi, Zośko, z tamtych kwiatów woni,
Bo mi zaprawdę odmłodnieć potrzeba.
Wróć mi więc z kraju taką - jakby z nieba.
13 marca 1844. Paryż.

środa, 19 września 2012

Diament i kryształ

Ignacy Krasicki
  
Darmo być tym, do czego kto się nie urodził.
Kryształ brylantowany wielu oczy zwodził;
Gdy się więc nad rubiny i szmaragi drożył,
Ktoś prawdziwy dyjament z nim obok położył.
Zgasł kryształ, a co niegdyś jaśniał u obrączki,
Ledwo go potem złotnik chciał zażyć do sprzączk
i.

Kwiat paproci

Adam Asnyk

Zakwita w puszczach dziwny kwiat paproci,
Na jedna chwile w tajemniczym cieniu
Caly świat blaskiem czarodziejskim złoci,
Lecz można tylo dotknąć go w marzeniu.

Młodość, co wierzą sama cuda tworzy,
Umie go dojrzeć w cudowności lesie,
Żadne widziadło w biegu jej nie strwoży
Pewnej, że skarb ten na sercu uniesie.

A choć nie uszczknie kwiecia ideału,
Co pod jej ręką jako sen przepada,
Jednak ma chwilę ekstazy i szału,
W której jest pewną, że niebo posiada,

Gdy się dwa serca spotkają tęskniące,
Pełne nadziemskiej piękności i żalu,
Gdy objawienie miłości jak słońce
Na ust spłonionych zabłyśnie koralu;

Gdy po raz pierwszy drżące a wstydliwe
Te usta w jeden pocałunek spłyną,
Gdy przez nie dusze połączyć się chciwe
Jako dwie fale w oceanie giną -

Natenczas w uczuć wezbranych powodzi,
W tej błyskawicy duchów idealnej,
Kwiat ów cudowny tajemniczo wschodzi
I w pocałunku kwitnie niewidzialny!

Tyle też jego trwania. Gdy z zachwytu
Zbudzina dusza chce go ująć w dłonie -
Zniknął bez śladu... Tylko wśród błękitu
Zostały po im jakieś dziwne wonie.

wtorek, 18 września 2012

Ballada o dumnym rycerzu

Bolesław Leśmian

Śpi owo rycerz, śpi bezrozumnie
I raz na zawsze - w dębowej trumnie.

Leży wygodnie, bo się ułożył
Tak, aby nigdy snu nie zatrwożył...

Jego kochanka z różańcem w ręku
Zawodzi, pełna skargi i jęku:

"Przyszłam ci wyznać moje niemoce,
Że nie wiem, jak tam spędzasz swe noce?...

Bo odkąd w ciemnym nocujesz grobie -
Ani ty przy mnie - ni ja przy tobie!

Kochałam oczy i usta twoje,
Wczoraj kochałam, dzisiaj się boję!

Boję się szatą w mrok zaszeleścić,
Boję się w myśli ciebie popieścić!...

Trzy dni się w myśli twój czar promienił,
Dziś nie wiem, ile grób cię odmienił...

Ani mi z tobą łoża podzielić,
Ani urodą swoją weselić -

Darmo przymuszam uparte ciało,
By się twym oczom podobać chciało!

Przy tobie martwym - ja nieszczęśliwa
Wstydzę się jeno, żem jeszcze żywa!..."

Rozważył rycerz, że w słowach - zdrada,
I po dawnemu leżąc, powiada:

"Choć mi robaki oczy wyżarły -
Nie wstyd mi tego, żem już - umarły!...

Chociaż podziemiec jestem nikczemny -
Nie wstyd mi tego, żem już podziemny!...

Taką mam sytość i przepych w próżni,
Że mnie od króla Bóg nie odróżni!

Taka noc błysła nad życia zbiegiem,
Że mi świat cały - jednym noclegiem!

Ani mi słońca, ani mi nieba,
Ani miłości twojej potrzeba!

Ani mi zemsty w onej ustroni,
Gdzie krew nie szemrze i miecz nie dzwoni!

Nie znasz ty dumy. nie znasz pogardy
Tych, którzy w ziemi posnęli twardej...

W piersi ich - wielka ciszy potęga
I żaden zawód ich nie dosięga !

I nawet z resztek zsiniałej wargi
Nie wydobędziesz jęku ni skargi!

Oto w pobliżu mam ja sąsiada,
Co już od serca w proch się rozpada.

Ten ci jest śmiercią ode mnie starszy -
I śpi, na żmijach głowę oparłszy.

Lecz co przecierpiał i co zobaczył -
Nawet półszeptem wyrzec nie raczył!

Nie ulżył jękiem niemej żałobie,
Nie wyznał nigdy, co przeżył w grobie!...

A wszak ci w trupach taka moc bywa,
Że trup i w grobie wiele przeżywa !

Lecz Bogu chyba, w dzień zmartwychwstania,
W twarz rzuci wzgardę swego wyznania !"

I zamilkł rycerz - dumnie i godnie
I po dawnemu leżał wygodnie.

Jego kochanka z różańcem w ręku
Odeszła, pełna wstydu i lęku...

Duch sieroty

Teofil Lenartowicz

Idzie sobie pacholę
Przez zagony, przez pole:
Wielki wicher, ulewa,
A to idzie, a śpiewa.

Wyszedł z gaju gajowy
I ozwie się w te słowy:
- Taka bieda na dworze,
A ty śpiewasz, niebożę?

- Oj, długo ja płakała,
Gdy mię nędza wygnała,
Gdy ja, biedna sierota,
Drżąca stała u płota;
Aż raz w nocy niedzielnej
Przy dzwonnicy kościelnej
Mróz wszelakie czucie ściął
I Pan Jezus duszę wziął:
Jedna zimna mogiła
Moją biedę skończyła.
Siwy dziad mnie pochował,
On mnie płakał, żałował,
On mnie ubrał w sukienki
Do tej zimnej trumienki;
Teraz nic mi nie trzeba,
Idę sobie do nieba.

- O sieroto! o dziecię!
Nic ci nie żal na świecie?

- Żal mi jeno tej łąki,
Gdzie fijołki i dzwonki;
Żal mi słońca w zachodzie,
Kiedy świeci na wodzie,
I fujarki wierzbowej
Znad zielonej dąbrowy.

piątek, 14 września 2012

Przez furie jestem targan ja, Orfeusz...

Juliusz Słowacki

Przez furie jestem targan ja, Orfeusz,
Mówią mi, abym wyrzekł się rozumu,
A będę latał niebem - jak Perseusz,
A piękność z wody najbielszego szumu
Przy bladym różu jutrzenki wytryśnie
I da mi otchnąć się - Płomieniem gorę -
Tam Parnas... coraz coś w ciemnościach błyśnie
I tę srebrzystych oliw białą korę
Ubiera w złote pancerze. - O jędze,
Jeśli jesteście w tym lesie czerwone
Płomieniskami... pokażcie mi przędze
Żywota, jeśli pasmo uprzedzi one
Z łez mych - boleści - targań się samotnych,
Epileptycznych skoków mego serca -
Bliskie już końca...

Dewotka

Ignacy Krasicki

Dewotce służebnica w czymsiś przewiniła
Właśnie natenczas, kiedy pacierze kończyła.
Obróciwszy się przeto z gniewem do dziewczyny,
Mówiąc właśnie te słowa: "...i odpuść nam winy,
Jako my odpuszczamy" - biła bez litości.
Uchowaj,Panie boże takiej pobożności!

czwartek, 13 września 2012

Gałązka jaśminu

Adam Asnyk

Tam, pod niebem południa palącem,
Szło ich dwoje po mirtów alei,
Słów namiętnych rzucając tysiącem;
Lecz nie było tam słowa nadziei.
Pożegnanie ostatnie na wieki...
To trwa długo... I wstał księżyc blady,
A westchnienia powtarzał daleki
Szum płaczącej kaskady.

Obcy młodzian opuszczał dziewczynę,
Co jak powój w jego serce wrosła,
I porzucał słoneczną krainę,
Lecąc na śmierć, gdzie rozpacz go niosła.
Więc targając serdeczne ogniwa,
Czuł, że serce z swej piersi wydziera
I że młodość ta jasna, szczęśliwa,
W jej uścisku umiera.

Biedne dziewczę zrozumieć nie zdoła,
Że jest wyższa nad miłość potęga,
Że głos smutny, głos grobów anioła,
W jej objęciach go jeszcze dosięga -
Więc się skarży jak dziecię pieszczone:
- "O niedobry, jak mnie możesz smucić!
Twoje słowa mnie ranią szalone,
Nie mów, że chcesz mnie rzucić!

Cóż mieć możesz na ziemi droższego
Nad mą miłość?... Gdy ta cię nie wstrzyma
Idź..." Tu głosu zabrakło drżącego,
I spojrzała smutnymi oczyma:
- "Patrz, me serce omdlewa mi w łonie,
Łez mi braknie i w oczach mi ciemno...
Masz tam ginąć gdzie w dalekiej stronie,
To umrzyj razem ze mną!

Tak, o dobrze! Nie będę po tobie
Więcej płakać ni gorzko się smucić,
Ale razem w jednym spocznie m grobie,
I nie będziesz już mnie mógł porzucić;
Wieczność całą prześnimy tak błogo,
I przebaczy nam Bóg miłosierny!...
Ja prócz ciebie nie mam tu nikogo,
A ty idziesz, niewierny!?

Nie chcesz umrzeć i nie chcesz żyć razem?.
Idź szczęśliwy! Twa kochanka biedna
Przed cudownej Madonny obrazem
Szczęście tobie u Boga wyjedna.
Teraz jeszcze mej prośbie serdecznej
Uczyń zadość, bo cierpię ogromnie,
Gdy pomyślę, że w rozłące wiecznej
Możesz zapomnieć o mnie.

Tyś tak lubił wonny kwiat jaśminu,
Ja go odtąd na mym sercu noszę..."
I odpięła chusteczkę z muślinu,
Mówiąc dalej: "Weź gałązkę, proszę,
A ta druga na sercu zostanie;
Mówić będzie o tobie, jedyny!
Gdy nie przyjdziesz na moje wołanie -
Łzą się zroszą jaśminy..."

I oparta na jego ramieniu,
Wpółzemdlona, kwiaty do ust ciśnie;
I tak stoją oboje w płomieniu,
I ust dwoje na kwiatach zawiśnie -
Aż nareszcie wydarł się z objęcia
I rzekł do niej: - "O żegnaj mi droga!
Gdy mię twoje nie zbawią zaklęcia -
Spotkamy się u Boga!

Ja nie mogę pozostać przy tobie,
Choć twój jestem na wieki, dziewczyno!
Bo mnie duchy wzywają w żałobie,
Bym szedł z tymi, co mamie dziś giną.
Słyszę okrzyk z krwawego zagonu,
Słyszę matkę wołającą: Synu!
Lecz zachowam, zachowam do zgonu
Tę gałązkę jaśminu..."

Toast świętokradzki

Bolesław Leśmian

Żem nieraz wchodził z wami w złośliwość zażyłą,
Mistrze zgrzytów i chrzęstów, z których pieśń się czyni,
Więc mi dano się o was zadumać w świątyni,
Gdzie już nic się nie staje, prócz tego, co było...

Tu - wybucha z witrażów tak tęczowy płomień,
Że ty - bogu, a tobie - bóg wyda się tęczą,
I obydwaj, zarówno pełni oszołomień,
Posłyszycie, jak wasze westchnienia współdźwięczą.

Lecz ja dłoń świętokradzką wyciągam w rozblaski
Aż po kielich, drzwi złotą dwutarczą strzeżony!...
Na dnie jego krwi Pańskiej koral zaczajony
Ustom, skorym do wina, nie poskąpi łaski!

Więc gdy mi takie wino uderza do głowy
Mocą nieba całego aż do nieboskłonu -
Czyż nie jestem - o, bracia, nieufni do zgonu -
Opojem znad lazurów i sam - lazurowy?

Czyliż teraz mój okręt. szalony beztroską,
Dość się hardo na zdradnej nie załamie rafie?
I czyż - bóstwem pijany - do was nie potrafię,
Znawcy znawstwa samego, przemówić dość bosko?...

Za wszystkich, których słońca promienista rózga
Chłoszcze za żądz natręctwo i skrzydeł bezbożność,
Aż ich kiedyś - złocących swej kary wielmożność -
Grom, zawistny o złoto, w proch cenny rozdruzga !

Za skazanych na znoje czatów i wywiadów -
Gdziekolwiek się wałęsa ich płonna tęsknota!
Za tych, co mając żądła, poszukują jadów -
Gdziekolwiek ich przydybie ta żądeł zgryzota!...

I za tych, którym nagle, na wiosnę czy jesień,
By pogardzić kwiatami - nie dostało chwastu!...
I za tamtych, co z wszelkich uniesień lub wzniesień
Warci jeszcze takiego wzniesienia toastu!